czwartek, 30 października 2014

"Na wolności..." Rozdział 4

Jestem świeżo umyta i mam na sobie czyste ubranie. Co chwila wącham swoja skórę, nie mogąc się nadziwić, jak miło jest pachnieć jak kwiat. Nigdy jeszcze niczym nie pachniałam. Wciąż muskam palcami ramiona, zdumiona, jak wiele zmienia w życiu kostka mydła. Pierwszy raz czuję się taka czysta. Nie miałam pojęcia, że mydło może się tak pienić ani, że może być tak miłe dla ciała. To, którego dotąd używałam, wysuszało mi skórę i sprawiało, że czułam się nieswojo jeszcze przez kilka godzin. Ale to jest dziwne. Cudowne. Moje ciało jest miękkie, gładkie i takie odświeżone.
Dotąd bałam się go używać. Ale skoro idę do szkoły mogłam zdecydować się ten krok. Tylko jedno wciąż mnie gnębi. Lustro. Nadal brakuje mi odwagi by ujrzeć w nim swoje odbicie. Może to głupie i płytkie, ale boję się zobaczyć siebie, czy jestem brzydka.
- Mori, wychodź już! - woła Titi z dołu.
- Idę. - odkrzykuję i zarzucając plecak na ramię zbiegam po schodach.
Kobieta czeka przed drzwiami. Wręcza mi klucz, życzy powodzenia i zostawia na pastwę losu.

***

Po raz kolejny uświadamiam sobie ile zawdzięczam Arminowi kiedy znajduje mnie nieźle przerażoną błąkającą się po szkolnym dziedzińcu.
- Wszystko w porządku? - pyta.
- Taaak. - mówię cienko i przygryzam wargę.

- Nie wierzę, że aż tak się denerwujesz! - chłopak wybucha śmiechem, ale chwilę potem milknie napotykając moje spanikowane spojrzenie.

- Nie wejdę tam! - kręcę energicznie głową pokrywając całą twarz złotymi kosmykami.

- Spokojnie... - Armin przytrzymuje mnie za ramiona i odgarnia włosy za ucho. Dopiero teraz widzę jak blisko siebie stoimy i pokrywam się rumieńcem. - Nie odstąpię cię ani na krok.

Uśmiecham się blado i powoli wychodzę z gąszczu drzew. Armin obejmuje mnie opiekuńczo ramieniem, a ja mam ochotę schować się w jego ciało, żeby nikt mnie nie widział. Przyciskam się do niego mocniej i chowam twarz za jego szalikiem.

- Siema stary!!! - wysoki blondyn przepycha się ku nam.
- Dake!
Jego ręka zamiera w pół drogi do żółwika kiedy dostrzega mnie chowającą się za Arminem jak przestraszone dziecko. 
Wstyd mnie otrzeźwia. 
Nie chcę by przyjaciel Armina źle o mnie myślał. Wychodzę zza chłopaka i staram się wyglądać na pewną siebie. Krzyżuję nogi by ukryć trzęsące się kolana i przyglądam się przybyszowi z zaciekawieniem.
Jest naprawdę przystojny. Ma długie do ramion blond włosy i szmaragdowo-zielone oczy. Pomarańczowy T-shirt ciasno opina dobrze zbudowaną klatkę piersiową. Mruga i jego twarz rozciąga się w idiotycznym uśmiechu.
- Cholera. - mówi wciąż taksując mnie wzrokiem. - Facet, chyba ci odbiło! Chodzisz z tą stukniętą laską? Chodzisz z wariatką! Myślałem, że to jakieś bzdety.
Zerkam na Armina. Mocno zaciska szczękę hamując wściekłość.
- Co ty sobie ku*wa myślisz! Co chcesz zrobić z ta laską od czubków?
- Ona nie jest stuknięta. Ani głucha, dupku. - cedzi przez zęby.
Dake patrzy na mnie, odwzajemniam spojrzenie. Śmieje się i podchodzi do przodu.
- Jak na laskę od czubków to nawet jesteś sexy. - mówi.
- Trochę szacunku. - wtrąca się Armin. 
- Pewna jesteś, że nie jesteś stuknięta?- blondyn nic sobie nie robi z przestróg Armina.
- Nie. - zawieszam głos. - Nie jestem pewna.
Śmieje się i mierzy mnie wzrokiem.
- Cholera. Ale dzięki tobie stuknięty naprawdę nieźle się kojarzy. 
- Dosyć tego! - mówi Armin i odciąga mnie w stronę budynku szkoły. 
Prowadzi mnie do odpowiedniej sali i czekamy razem na nadejście dzwonka. Po paru minutach podchodzi do nas drobna brunetka. 
- Cześć, jestem Su. - wita się wesoło. - A ty?
- Mori. - odpowiadam ośmielona jej przyjaznym nastawieniem.
- Ach, to ty mieszkasz u mojej cioci!
Kiwam głową. 
- To super. Możemy od razu zostać przyjaciółkami... - proponuje. - Bardzo bym chciała się z tobą kolegować. 
- Ja też chcę się z tobą przyjaźnić. 
Sucrette podryguje zadowolona. Przypomina mi tym ruchliwego szczeniaczka.
- A do jakiej klasy chodzisz? - pyta i wyciąga rękę po mój grafik. - O! Ja też!
Rzuca się na mnie, podrywając z ławki i mocno przytulając. Wreszcie puszcza i mogę się jej przyjrzeć. 
Ze zdziwieniem zauważam, że jest tak samo niska jak ja. Tylko figurą się różnimy. Podczas gdy ona wygląda jak dziecko ja jestem raczej tą "małą kobietą". Mam miseczkę C i wyraźnie zaokrąglone biodra. Su jest drobna, szczupła o nieco chłopięcej figurze. Ma śliczną twarz. Okrągłą o brzoskwiniowej cerze, duże oczy, ciemnogranatowe wpadające nawet we fiołkowy oraz krótkie do ramion brązowe sprężynki włosów. 
- To co? - zwraca się do Armina. - Teraz to ja ją oprowadzę.
Chłopak zgadza się i idzie w stronę swojej klasy na pożegnanie ściskając lekko moją dłoń.

***

Gdy wchodzimy do stołówki rozmowy cichną. To pomieszczenie to jeden wielki zbiór osób, które nie spuszczają ze mnie oka. Wyobrażam sobie co o mnie słyszeli.
Dziewczyna, która całe życie spędziła w szpitalach i izbach zatrzymań dla młodocianych przestępców. Uznana za chorą psychicznie i skazana na izolację w szpitalu psychiatrycznym, w którym nawet szczury bały się żyć. 
To wszystko prawda. Ale nie wiedzą najgorszego.
Nie wiedzą, że mój dotyk jest śmiercionośny, wysysa siły witalne i energię żywych ludzi oraz, że porzucam ich bezwładne, sparaliżowane ciała. Nie mają pojęcia, że jestem tak żądna mocy, że sprawiłam by dorosły mężczyzna osunął się martwy na kolana. Nie mam nawet na tyle przyzwoitości by się zabić. Często o tym myślałam, ale nie. 
Idę powoli i znów pragnę wsiąknąć w Amina. Taca w moich dłoniach drży, a znajdująca się na niej woda jeszcze bardziej. 
Siadamy przy najdalszym stoliku, pod oknem. Ludziom nie przeszkadza to w gapieniu się. Cały czas odwracają się i szepczą. 
Wkrótce dosiada się do nas Su wraz z białowłosą pięknością o figurze modelki.
- Cześć Armin! Mori! Jak tam? To jest Rozalia. - nawija z zabójczą prędkością.
- Część. - wita się białowłosa.
Ja i Armin odpowiadamy jej zgodnym chórkiem. Uśmiecha się lekko i zaczynają dyskutować o zbliżających się dniach otartych. Od czasu do czasu pytają mnie o zdanie. Odpowiadam lakonicznie i cały czas zerkam poza ramieniem Su, na drzwi wejściowe. Czekam na nadejście koleżanek z ośrodka. Powinny tu być. Do tej pory na żadną z nich nie wpadła. Coś im się stało? A może po prostu są chore?
Nagle zauważam rudą czuprynę. To musi być Nancy.
- Wracam za chwilę. - rzucam w stronę naszego stolika i podchodzę do przyjaciółki. Rozpromienia się na mój widok. Odpowiadam jej takim samym radosnym uśmiechem.
- Kiedy przyszłaś?
- Rano. Miałam zajęcia w prawym skrzydle. - odpowiada.
Czyli jesteśmy w innych klasach. I to po dwóch stronach szkoły.
- Chodź, przedstawię się moim znajomym. - mówię zamiast tego i chwytam ją za rękę.
I właśnie wtedy spada na nas góra rozgotowanych, spleśniałych ziemniaków.
W całej stołówce robi się cicho jak makiem zasiał.
Dopiero po paru sekundach słychać jeden melodyjny śmiech.

piątek, 10 października 2014

"Nie czytaj tego xD" Rozdział 2

Dopadł mnie na śniadaniu. Usiadł naprzeciwko przy kuchennym stole i splótł ręce na blacie przed sobą, minę miał poważną, a na policzkach rumieńce.
- Musimy pogadać. - zaczął.
- Mhmmm... - zmarszczyłam brwi. - O co chodzi?
- O Castiela.
Mleko prawie poszło mi nosem. Połknęłam je szybko.
- Jak to? Co? - zrobiło mi się gorąco.
- Spędzasz z nim dużo czasu.
- przerwał na chwilę. - I oczywiście nic mi do tego, ale mam małą prośbę...
Nie mogłam się zdecydować co zrobić, rzucić do ucieczki czy potulnie siedzieć i wysłuchiwać kazania, byłam w zbyt wielkim szoku. To poniekąd rozmowa o uczuciach ze starszym bratem. Dziwniej już być nie mogło. Może jeszcze poudziela mi porad sercowych?! 
- Uważaj na niego Mary. To podrywacz. Do tego starszy i zdemoralizowany. 
No proszę, braciszek dba o moją cnotę. Jak słodko. Szkoda, że nie ma pojęcia o tym, że przy mojej popularności będę miała szansę ją stracić nie wcześniej niż za 15 lat.
Pokiwałam tylko głową w odpowiedzi z szeroko otwartymi oczami, niczym zahipnotyzowany królik. Andrzej wstał od stołu, zabrał plecak i wyszedł do szkoły. Ja wciąż siedziałam jak skamieniała. 
Po paru minutach do kuchni weszła mama - 47 letnia szczupła kobieta o włosach takiego koloru jak moje, sięgającymi do ramion i oczach błękitnych jak u brata.
- Co ty tu jeszcze robisz? - spytała. - Zaraz się spóźnisz.
Ocuciła mnie. W biegu złapałam plecak i kanapkę z serem. Na podłogę spadł z niej pomidor co wywołało pełen oburzenia krzyk matki. Jej wściekłość nie zdążyła mnie dosięgnąć, bo zatrzasnęłam drzwi wejściowe. W biegu zerknęłam na zegarek.
Było źle, bardzo źle. Jeśli w ciągu 4 minut nie zdążę dobiec na przystanek odjedzie mi autobus, a następny dopiero za 20 minut! Przyspieszyłam. 
Nie biegłam długo. Jednak muszę popracować nad kondycją. Zmobilizowałam się dopiero gdy 50 metrów od dwupasmówki, którą musiałam przejść, zobaczyłam dwie rzeczy: mrugające zielone światło i mój autobus na horyzoncie.
Przebiegłam pierwszy pas i...prawie zostałam przejechana przez srebrnego opla. Nie mogłam się powstrzymać i pokazałam mu środkowy palec. Przez niego nie zdążyłam przebiec drugiego pasma i utknęłam na tej betonowej wyspie. Przebiegłabym na czerwonym gdyby nie sznur aut przemykających po pasach.
I wtedy to się stało. Tuż przed moim nosem przejechał autobus. 
Z całej siły walnęłam pięścią w przycisk do zmiany światła i, o dziwo, udało się. Ruszyłam jak koń wyścigowy z bloku startowego.
Znów okazałam się za wolna. Autobus odjechał z odległości metra ode mnie. W ostatnim geście rozpaczy wyciągnęłam przed siebie rękę za odjeżdżającym pojazdem po czym z rezygnacją opadłam na ławeczkę ciężko dysząc.

 ***

Pół godziny później stałam na szkolnym korytarzu przed salą, w której moja klasa miała akurat lekcje i biłam się z myślami. Wejść czy nie wejść? Ponad połowa zajęć była już za mną. Spóźnienie czy nieobecność? Rodzice mnie nie usprawiedliwią, ale wychowawca to co innego... Czyli nieobecność. 
Skierowałam się do toalety. Tam mogłabym przeczekać do przerwy. Weszłam do najbliższej damskiej i usłyszałam dźwięk spuszczanej wody. Shit. Przylgnęłam płasko do ściany. Jedynym co zobaczyłam przed ucieczką była długa, powiewająca spódnica dyrektorki.
W ciągu paru sekund znalazłam się na dziedzińcu, w miejscu ukrytym za drzewami. Do przerwy zostało raptem 20 minut. 
3 ławki stały w sporej odległości od siebie, a na jednej z nich siedział Castiel. Moje serce przyspieszyło. Wpatrywałam się w mój cel czyli najdalszą ławkę od niego i nie zaszczyciłam chłopaka ani jednym spojrzeniem. Zazwyczaj działało. Usiadłam i wyjęłam książkę. Prawie jej nie zaczęłam, ale teraz miałam szansę nadrobić zaległości. Nie wykorzystałam jej, bo poczułam, że ktoś siada obok. Kątem oka zerknęłam znad tekstu. Tak jak przypuszczałam - baba w ciąży znana także jako Cas. Wyciągnął przed siebie nogi i swobodnie podparł łokieć o oparcie ławki.
- Co robisz?
- Nie widzisz? Czytam. - zirytowana byłam w stanie odpowiadać normalnie.
- Kto by pomyślał? Jednak masz charakterek.
- Nie znoszę głupich pytań.
- Ale nie o to chodziło. Czy ty aby nie wagarujesz?
O, kurczę. Rzeczywiście wagarowałam. Pierwszy raz w życiu! Nie dam mu satysfakcji, że mnie uświadomił, o nie.
- Może. - naburmuszona odparłam burkliwie. Rozśmieszyłam tym Castiela. Wybuchnął śmiechem odgarniając czerwone włosy z twarzy. Wkurzyłabym się, ale był to tak niecodzienny i, o zgrozo, piękny widok, że byłam w stanie tylko się na niego gapić. Gdy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, a on nie przestawał zaczęłam mieć już dosyć.
- Czego się ze mnie śmiejesz?! -wydusiłam czym tylko pogorszyłam sprawę. Castiel położył się na oparciu ławki, przycisnął ręce do brzucha i odrzucił głowę do tyłu. Zazgrzytałam zębami. Gazu rozśmieszającego się nawdychał nie ma co. Już chciałam podzielić się z nim tą myślą, ale niespodziewanie ucichnął. Zerknęłam na niego, wciąż się uśmiechał.
- Skończyłeś już?! - zapytałam wciąż wkurzona.
- Tak, chyba tak. A teraz skoro ustaliliśmy sobie pewne sprawy - zachichotał - Idziemy na całość?
Skojarzenia włączyły mi się niemal natychmiastowo. Czy on chciał... Nie! To o co mu chodziło?
Prawidłowa odpowiedź pojawiła się w moim umyśle niespodziewanie.
- Na wagary? - spytałam niepewnie. Chłopak skinął głową. - Ja...nie...nie mogę. - spuściłam wzrok.
- A co się stanie? Masz Farazowskiego jako wychowawce! Usprawiedliwi ci wszystkie nieobecności żeby utrzymać najlepszą klasę 4ever.
- Ale...
- Tylko na godzinę. Zobaczysz że ci się spodoba.
Castiel idzie na ustępstwa? Byłam tym tak zaskoczona, że nie rozważnie zerknęłam na niego spod kurtyny włosów i natychmiast straciłam resztki samokontroli po kontakcie z jego elektryzującym spojrzeniem.
- Jasne.
Gdy jego pełne wargi rozciągnęły się w uśmiechu dosłownie zaparło mi dech w piersiach.
- Znów wygrałem.
Po tych słowach opadłam z powrotem na ławkę.
- Co? - zapytał zdezorientowany. Poczułam dziką satysfakcję. Przynajmniej raz to nie ja się jąkałam i miałam kłopoty ze znalezieniem odpowiednich słów. Pokrzepiona tą myślą powiedziałam stanowczo:
- Nigdzie nie idę.
- No dobra, ty wygrałaś. - powiedział, a wyglądał przy tym jak zbity szczeniaczek. Uśmiechnęłam się i zaskoczyłam z ławki.
- Chodźmy! - rozkazałam.

***

Towarzyszące mi wcześniej poczucie pewności zniknęło kiedy zrozumiałam co robię. A szłam na wagary. Z kimś kogo się wstydzę, kto ma humory i jest nieprzewidywalny. Z Castielem DeLoitte'm. Oryginalna próba samobójcza.
- Dokąd idziemy? - zapytałam nie patrząc na towarzysza.
- Nie wiem.
- Ale nie zamierzasz mnie poćwiartować?
- Do tej pory o tym nie myślałem. - łypnął na mnie z drapieżnym błyskiem w oku. Mimowolnie zadrżałam, a on znowu wybuchnął śmiechem.
- Masz dzisiaj dobry humor. - zauważyłam. Chłopak tylko wzruszył ramionami. 
Kolejne pytanie nasunęło mi się gdy rozpoznałam rejon, w którym się znajdowaliśmy.
- Jedziemy autobusem? 
- Jakiś problem?
- Nie tylko...zdążymy wrócić na trzecią lekcję?
- Jak się pospieszymy to tak.
Odetchnęłam z ulgą. To tylko godzina. Chyba uda mi się nie doprowadzić Castiela do białej gorączki.
Gdy przyjechało 187 zapakowaliśmy się do środka. O tej porze dnia było dużo wolnych miejsc. Usadowiliśmy się na bocznych siedzeniach obok siebie. Bliskość chłopaka odbierałam jako ciepłe fale. Tak bardzo chciałam się w nich zatracić, ale wiedziałam, że nie mogę. 
Rozejrzałam się po autobusie. W pewnej odległości od nas stały 3 dziewczyny i coś szeptały rozbierając wzrokiem Castiela. Poczułam nieuzasadnioną zazdrość.
- Tamte dziewczyny się na Ciebie gapią. - oznajmiłam. 
Nawet na nie nie spojrzał.
- Oczywiście, że tak. Jestem oszałamiająco atrakcyjny.
Jego pewność siebie działała mi na nerwy.
- Nie słyszałeś, że skromność to fajna cecha?
- Tylko u brzydkich ludzi. Mnie to nie dotyczy. - powiedział po czym mrugnął do dziewczyn z szerokim uśmiechem. Te zachichotały i schowały twarze za długimi włosami. Westchnęłam i pokręciłam głową rozczarowana.

***

- Serio? Żarty sobie robisz?
Staliśmy właśnie przed salonem motorowym i Castiel ślinił się na czerwona maszynę. Dosiadł jej i z lubością przesunął dłońmi po kierownicy. 
- Mówiłeś, że będzie fajnie!
- Bo będzie. - powiedział z szatańskim uśmiechem i wciągnął mnie na motor. Pisnęłam i chciałam zejść. 
- Daj spokój, boisz się?
- Nie! - parsknęłam - Tylko... - gorączkowo przeszukiwałam umysł w poszukiwaniu wymówki - musimy już wracać. Naprawdę. - dodałam po chwili widząc jego niepewną minę.
- Mamy jeszcze pół godziny.
- To...chodźmy do parku.
- Dobra... - zgodził się powoli jakby coś analizował bądź rozmawiał z osobą chorą psychicznie.
Odetchnęłam z ulgą. Bałam się - taka prawda. Ale nie tyle motorów co obejmowania Castiela. Już i tak jechałam na resztkach nerwów. Tyle czasu z chłopakiem. I to starszym! Czułam się jakby to był sen. Odpowiedzi i pytania wypływały z moich ust bezwolnie. Nie wiedziałam co mówię. Dopiero po czasie sobie uświadamiałam jak idiotyczne były moje komentarze.
Znaleźliśmy się w parku. Szliśmy spokojnie alejką. Lubiłam milczeć, nie mogłam się wtedy dodatkowo ośmieszyć. Z mojej strony to naturalne, ale Castiel czuł się chyba trochę nieswojo. Moja wina. A było tak pięknie.
Mijaliśmy właśnie warzywniak gdy chłopak skręcił w jego stronę. Posłusznie podreptałam za nim. Zatrzymał się przed drobnymi owocami i odwrócił w moją stronę.
- Jakie winogrona bardziej lubisz, zielone czy czerwone? - zapytał.
- One nie są czerwone tylko fioletowe.
- Gdyby istniała taka choroba jak nieuleczalny literanizm umarłabyś w dzieciństwie. 
Naburmuszyłam się i burknęłam:
- "Czerwone".
- Fajnie, bo ja też. - oświadczył nie dostrzegając sarkazmu i kupił kiść. 
Kontynuowaliśmy spacer zażerając winogrona aż nagle z sąsiednich krzaków wypadł pies. Złoty spaniel angielski powiewając uszami wskoczył na Castiela, chłopak się zatoczył, ale nie upadł. Podejrzewałam, że odepchnie psa i go zbluzga, ale zamiast tego kucnął i z uśmiechem zaczął drapać go za uszami. Zwierzak wywalił język i przechylił głowę. Widok był tak rozczulający, że też ukucnęłam obok nich. Wtedy spaniel wyrwał się Casowi, podszedł do mnie i oparł głowę na moim kolanie cały czas obserwując tymi mądrymi psimi oczami. Delikatnie pogłaskałam go po głowie i przejechałam dłonią po jego aksamitnych uszach. Zamknął oczy i mocniej wtulił pyszczek w moją nogę. Uśmiechnęłam się i zerknęłam na Castiela. Gapił się na mnie z ustami rozdziawionymi w wyrazie bezbrzeżnego zdziwienia. Nie wiedziałam co go tak zszokowało. Od zawsze miałam dobry kontakt ze zwierzętami. Nawet nie wiem czy nie lepszy niż z ludźmi.
- Śliczny mały piesek. - zaszczebiotałam i nachyliłam się do zwierzaka. Polizał mnie po nosie, zachichotałam.
- Chodź, musimy już wracać jeśli chcesz drążyć na tą trzecią lekcję. - teraz to Castiel musiał pospieszać mnie.
Prawda była taka, że kompletnie zapomniałam o szkole. Wagary okazały się naprawdę przyjemne. Mogłabym nawet podziękować Casowi gdyby nie był taki wkurzony. 
Speszyłam się, pogłaskałam spaniela po raz ostatni i wstałam. Przykłusowałam do Castiela, który zdążył już odejść parę metrów. 
W milczeniu dotarliśmy na przystanek. Chłopak poszedł sprawdzić za ile minut mamy autobus, a ja usiadłam na ławce by za parę sekund prawie z niej spaść na widok złotego spanielka, który zaszedł za nami aż tutaj, a teraz siedział przede mną i machał wesoło ogonem. 
- Castiel! - zawołałam i pokazałam mu zwierzę.
- No co? Zostaw go tu, właściciel go znajdzie.
- Ale tak nie można! A jak wbiegnie na ulice albo nie wróci do parku...
- Trzeba było nas nie śledzić, mały idioto. - powiedział do psa.
- Musimy go zabrać! - postanowiłam.
- Że co?
- Tak. Napiszemy ogłoszenia, na pewno właściciel się zgłosi, ale nie można go zostawić samemu sobie!
- Można też odprowadzić go do parku. - zaproponował.
- Nie sądzisz, że gdyby jego właściciel tam był już dawno by przyszedł?
Wytrąciłam mu z ręki ostatni argument. Chyba po raz pierwszy w życiu wygrałam jakąś potyczkę słowną, ale nie mogłam się tym rozkoszować całkowicie skupiona na ratowaniu psa.
- Rób co chcesz, ale ja do tego ręki nie przyłożę. - nie był wrogi. Raczej wyczerpany. Wciąż nie rozumiałam jego reakcji, ale miałam dużo czasu na zastanowienie jadąc ze spanielem do domu. 
Schowałam drogocenne rzeczy do szuflad, rozścieliłam na podłodze gazety, zostawiłam wodę w misce i zwabiłam spaniela do mojego pokoju. Jak rodzice wrócą przede mną nie chcę żeby znaleźli obcego psa w swoim domu. Zamknęłam pomieszczenie i popędziłam do szkoły.
__________________________________________
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ :D