Wstałam
rano jak zwykle o 6. (Trzeba by raczej powiedzieć zwlekłam się z łóżka).
Kierunek - łazienka. Wzięłam prysznic, wytarłam się i założyłam dres.
Nadszedł czas na makijaż oczywiście delikatny bo do szkoły nie wolno.
Popatrzyłam w lustro i aż się wzdrygnełam. OMG jaka ja brzydka!!! Raczej
proste niż łukowate ciemnobrązowe brwi zdecydowanie wymagały już
wyregulowania. Może i nie miałam pryszczy ale mojej bladej cerze o
brzoskwiniowym odcieniu daleko było do doskonałości. Cały nos i część
policzkow pokrywały jasne piegi, do tego maleńkie krostki i
nierówności... Gówniano-brązowe włosy sięgające talii niemiłosiernie
rozczochrane i skołtunione (nie miałam talii ale mniej więcej w tym
miejscu zazwyczaj się ona znajduje). Średniej wielkości
szerokoroztawione szarozielone oczy zaspane i nieprzytomne. Tuż pod nimi
okrągły nos, pod nim dosyć pełne usta. Wszystko to umiejscowione na
trójkątnej twarzy. No nic, rozpoczęłam zabiegi upiększające... Najpierw
płyn do twarzy, utlenianie wąsików krem na dzień, odrobina pudru, różu
oraz jasno różowy błyszczyk i byłam gotowa! Oczywiście w międzyczasie do
drzwi łazienki zaczął dobijać się mój starszy brat Andrzej.
- Mary!!! Szybciej tam!!!-wrzeszczał- Myślisz że ja nie muszę się przygotować !?
- Już, już... - uspokoiłam mojego 17 letniego brata i wyszłam z łazienki. Pocieszające było to że wyglądał jeszcze gorzej niż ja. Czarne włosy sięgające za uszy sterczały na wszystkie strony i zakrywały nawet piękne niebieskie oczy pod którymi widniały ogromne wory. Aż mnie zatkało. Jego najwyraźniej też.
- Pffff... - prychnął i dodał - Co ci się stało w twarz Mary?
Miałam ochotę go stłuc! Gad śmieje się z mojego makijażu. Ale ja po prostu muszę mieć rumieńce! Otóż jestem cholernie nieśmiała i za każdym razem jak chłopak do mnie zagadywał spuszczałam wzrok jednak nie rumieniąc się przy tym (wina mojej cery) więc wyglądało to jakbym gościa olewała. Tak wiem dziwna jestem wiele osób na to narzeka a ja właśnie chce się rumienić.
- Już, już... - uspokoiłam mojego 17 letniego brata i wyszłam z łazienki. Pocieszające było to że wyglądał jeszcze gorzej niż ja. Czarne włosy sięgające za uszy sterczały na wszystkie strony i zakrywały nawet piękne niebieskie oczy pod którymi widniały ogromne wory. Aż mnie zatkało. Jego najwyraźniej też.
- Pffff... - prychnął i dodał - Co ci się stało w twarz Mary?
Miałam ochotę go stłuc! Gad śmieje się z mojego makijażu. Ale ja po prostu muszę mieć rumieńce! Otóż jestem cholernie nieśmiała i za każdym razem jak chłopak do mnie zagadywał spuszczałam wzrok jednak nie rumieniąc się przy tym (wina mojej cery) więc wyglądało to jakbym gościa olewała. Tak wiem dziwna jestem wiele osób na to narzeka a ja właśnie chce się rumienić.
Byłam zbyt śpiaca na cięte riposty.
- Mojej twarzy nie jest obca odrobina piękna - i jak na dorosłą osobę przystało pokazałam mu język. Weszłam do mojego pokoju. Jest mały i pomalowany na zielono - mój ulubiony kolor. Otworzyłam na oścież wielką szafę i usiadłam przed nią na podłodze zastanawiając się co dziś założyć. Nagle przypomniałam sobie, że mam być na galowo. Wybrałam czarną spódnicę z podwyższonym stanem i białą bluzkę z obcisłymi rękawami czyli coś co maskuje mankamenty mojej figury. Jak już wspominałam jest to brak talii ale także mały biust (niecałe B) moje biodra są tylko odrobinę zaokrąglone więc można powiedzieć że mam chlopiecą figurę. Na szczęście jestem dość szczupła i mam długie nogi.
- Mojej twarzy nie jest obca odrobina piękna - i jak na dorosłą osobę przystało pokazałam mu język. Weszłam do mojego pokoju. Jest mały i pomalowany na zielono - mój ulubiony kolor. Otworzyłam na oścież wielką szafę i usiadłam przed nią na podłodze zastanawiając się co dziś założyć. Nagle przypomniałam sobie, że mam być na galowo. Wybrałam czarną spódnicę z podwyższonym stanem i białą bluzkę z obcisłymi rękawami czyli coś co maskuje mankamenty mojej figury. Jak już wspominałam jest to brak talii ale także mały biust (niecałe B) moje biodra są tylko odrobinę zaokrąglone więc można powiedzieć że mam chlopiecą figurę. Na szczęście jestem dość szczupła i mam długie nogi.
7:00.
Nie było czasu by się czesać więc związałam włosy w wysoki kucyk i
zbiegłam na dół do kuchni. W minutę przygotowałam sobie miskę płatków.
Musiałam się jeszcze spakować, biegiem wróciłam do mojego pokoju
zerknełam na plan (no żeby pierwszego dnia już mieć lekcje!) i wrzuciłam
książki do plecaka (tak, mama uważa że nie mogę nosić torby bo skrzywia
kręgosłup). Zbiegłam na dół - tym razem z plecakiem i pospiesznie
spakowałam do niego bułkę z budyniem-moje drugie śniadanie.
7:20.
Już muszę wychodzić. Wciągnęłam na siebie kurtkę i wtedy zszedł mój
brat. Zawsze zazdrościłam mu urody. Ale teraz w błękitnej bluzie
podkreślającej kolor oczu i czarnymi włosami opadającymi na policzki
wyglądał cudnie. Nic dziwnego że Clod usiłowała go poderwać.
7:22.
Koniec komplementowania urody brata i użalaniem się nad własną
brzydotą. Zapięłam zamek błyskawiczny i dzielnie wyszłam na zewnątrz.
***
Byliśmy nowi w tej okolicy - przeprowadziliśmy się na początku wakacji. Bez sensu. Ja to miałam przynajmniej na tyle dobrze że szłam do pierwszej klasy, ale mój brat do drugiej. Według moich wcześniejszych obliczeń droga z naszego odludnego domu na przystanek autobusowy trwa 17 minut. Autobus odjeżdża o 7:42 wtedy w szkole powinnam być około 7:51. Na szczęście przewidziałam swój poślizg i wyszłam wcześniej. Na przystanku już stała Justyna. Nikt jednak na nią tak nie mówił. Jako iż ma kręcone i "puszące się" włosy nazywana jest po prostu Owcą. Mieszka dużo dalej ma tutaj tylko przesiadkę. Dobre było chociaż to że będziemy razem jeździć autobusem. Dla niej to nie był problem dojeżdżać do liceum, ale dla moich rodziców oczywiście łatwiej kupić mieszkanie!
Już
z daleka wykrzyknęłam do niej "Czeeeść". Uśmiechneła się i pomachała.
To najbardziej nieśmiała osoba jaką znam. Nawet bardziej niż ja! Cały
ubiegły rok usiłowałam wprowadzić ją do życia poza szkolnego. Niezbyt mi
to wyszło. Sama przy mojej niewydolności towarzyskiej nie byłam duszą
towarzystwa. W tym roku szkolnym musiałam zmienić swoje nastawienie. Z
tą myślą doszłam na przystanek i przytuliłam Owcę.
- I jak tam nastrój? - zapytałam.
- Boję się...
- Tak? A ja jestem pełna dobrych myśli!
Tylko wzruszyła ramionami. Właśnie nadjeżdżał autobus więc wepchałyśmy się do niego. Tuliłyśmy się to wszystkiego i wszystkich. Biedną Owcę wcisnęło na szybę za to ja półleżałam na jakimś łysiejącym gentelmanie. Po 10 minutach wyszłyśmy z autobusu torujac sobie drogę łokciami. Znalazłyśmy się pod samym liceum Marii Skłodowskiej Curie.
-Chodź na gimnastyczną. - powiedziałam i nie czekając na reakcje pociągnęłam Owcę w stronę wielkiej sali. Gdy przechodziłyśmy dziedzińcem mignęły mi niebieskie wołsy jakiegoś chłopaka. Jednak zaraz o nim zapomniałam bo zauważyłam Bellę i Clod. Puściłam Owcę i rzuciłam się w ich kierunku. Chwilę później już piszczałyśmy i skakałyśmy przytulone w naszym 3 osobowym kole. Inni trochę dziwnie na nas patrzyli.
- Proszę na salę!!! - krzyknęła dyrka.
- Idziemy dziewczyny - zarządziłam i z jednej strony obejmując Bellę a z drugiej Clod zaciągałam je do sali gimnastycznej. Owca wlekła się parę metrów od nas z miną w stylu "nie znam ich".
Dalej było jakby ktoś nacisnął guzik przewijania w telewizorze. Gala się zaczęła. Wyjaśniali nam szkolne zasady i przedstawili głównego gospodarza do którego mamy się zgłaszać w razie problemów. Nigdy nie widziałam ładniejszego chłopaka. Miał piękne, błyszczące złote włosy i oczy o podobnym odcieniu. Obserwował wszystko z uwagą i uprzejmym uśmiechem na ustach.
- I jak tam nastrój? - zapytałam.
- Boję się...
- Tak? A ja jestem pełna dobrych myśli!
Tylko wzruszyła ramionami. Właśnie nadjeżdżał autobus więc wepchałyśmy się do niego. Tuliłyśmy się to wszystkiego i wszystkich. Biedną Owcę wcisnęło na szybę za to ja półleżałam na jakimś łysiejącym gentelmanie. Po 10 minutach wyszłyśmy z autobusu torujac sobie drogę łokciami. Znalazłyśmy się pod samym liceum Marii Skłodowskiej Curie.
-Chodź na gimnastyczną. - powiedziałam i nie czekając na reakcje pociągnęłam Owcę w stronę wielkiej sali. Gdy przechodziłyśmy dziedzińcem mignęły mi niebieskie wołsy jakiegoś chłopaka. Jednak zaraz o nim zapomniałam bo zauważyłam Bellę i Clod. Puściłam Owcę i rzuciłam się w ich kierunku. Chwilę później już piszczałyśmy i skakałyśmy przytulone w naszym 3 osobowym kole. Inni trochę dziwnie na nas patrzyli.
- Proszę na salę!!! - krzyknęła dyrka.
- Idziemy dziewczyny - zarządziłam i z jednej strony obejmując Bellę a z drugiej Clod zaciągałam je do sali gimnastycznej. Owca wlekła się parę metrów od nas z miną w stylu "nie znam ich".
Dalej było jakby ktoś nacisnął guzik przewijania w telewizorze. Gala się zaczęła. Wyjaśniali nam szkolne zasady i przedstawili głównego gospodarza do którego mamy się zgłaszać w razie problemów. Nigdy nie widziałam ładniejszego chłopaka. Miał piękne, błyszczące złote włosy i oczy o podobnym odcieniu. Obserwował wszystko z uwagą i uprzejmym uśmiechem na ustach.
Potem
wychowawcy czytali listy swoich klas. Wylądowałam z Owcą, Bella i Clod.
Naszym wychowawcą został lekko łysiejący historyk pan Farazowski,
sprawiał wrażenie nieudacznika. Mowa dyrki i zostaliśmy zaproszeni do
naszych klas by się integrować.
-
Dominika Adolf - przeczytał Faraz (wyjątkowo szybko dostał przezwisko) a
Bella uśmiechnęła się triumfalnie. Jeszcze nigdy nie była dalej niż
pierwsza na liście. Za to przedstawiała się jako druga.
- Izabella Bartosiewicz.
- Cześć! Kocham tańczyć i śpiewać. Uwielbiam także zwierzęta. Najbardziej psy. Mam w domu terriera szkockiego. Ma na imię Monia i kocha aportować. Kiedyś nawet próbowałam nauczyć jej do prestiżowego konkursu ale jest zbyt eks...
- Dobrze wystarczy. Dziękujemy Izabello.
- Beata Czarniecka.
- Julia Dott.
- Kasia Filip.
Wszyscy trzymali się utartego schematu. Mówili kiedy maja urodziny co lubią a czego nie i czym się interesują. A ja jak to ja nie wyłamałam się z niego. Wiec gdy Faraz odczytał "Maria Gotte", przezwyciężając nieśmiałość zaczęłam.
- Cześć! Urodziłam się w grudniu. Lubię czytać. Moja ulubiona książka to Igrzyska Śmierci - tak naprawdę jest to Zmierzch ale towarzyskie samobójstwo pierwszego dnia nie należy do moich największych marzeń - Lubię też oglądać bzhhxhsgxvz.
- Co jeśli można wiedzieć? Tylko trochę wyraźniej. - No ruskie porno po prostu! Już chciałam usiąść wtopić się w tłum a ten dziad znów mnie wyrywa do odpowiedzi. Wiec wzięłam głęboki wdech i wyrzuciłam to z siebie.
- Anime. - W sali dało się słyszeć kilka urywanych szeptów. Wiedziałam, że tak się to skończy. Lepiej się nie wyróżniać. Powiedziałabym ze Modę Na Sukces i daliby mi spokój. Oczywiście nie ma nic wstydliwego w tym ze lubię Anime. Poniekąd powinnam być nawet dumna. Rzecz w tym ze wszystko co ma mnie odróżniać od otoczenia zwyczajnie mnie przeraża.
- Sara
- Filip
- Emilia
- Grzegorz
Niestrudzenie kontynuował Faraz. Na jego miejscu jaz dawno chyba umarłabym z nudów.
- Marcin Krulewicz.
- Urodziłem się w lipcu. Lubię chodzić na kręgle i śmiać się. - kolejny blondyn tym razem jednak ciemny. Włosy na Zacka Efrona wysoki i złotobrązowe oczy. Byłby całkiem całkiem gdyby miał choć odrobinę mięśni - Czytać też uwielbiam właśnie kończę 2 część Igrzysk Śmierci. - popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Oczywiście od razu spuściłam wzrok udając że nie zauważyłam. Bella spojrzała na mnie z dezaprobatą.
- Łukasz Markowski. - wstał jakiś olbrzym. Ma chyba ze 2m wzrostu a stopa tak na oko to 49 ostrzyżony na jeża brązowe włosy i oczy koloru zgniłej zieleni. Nie mógł ich oderwać od Clod!
- Lubię klasykę literatury oraz filmowe klasyki. Jeśli muzyka to też filmowa. Kocham Star Warsy. Na urodziny zaproszę za tydzień. Na razie to niespodzianka. - mrugnal. DO CLOD?!
- Jan.
- Wiktoria.
- Klaudia Nadażyńska. - pora na Clod.
- Hej! Mam rybki i młodszą siostrę. Gram na pianinie i flecie - ona zawsze musi wyłamać schemat. Nawet Faraz się uśmiechnął.
- Dziękuję. - powiedział z niekłamaną wdzięcznością.
Wypowiadało się jeszce parę osób. Takie sceny mnie nudzą i o ile na początku słuchałam teraz po prostu spałam z otwartymi oczami i czekałam tylko na jedną rzecz...
- Justyna Skoczyk. - No i się doczekałam. Biedna Owca.
- Można mi mówić Owca. Urodziłam się w październiku. Uwielbiam sztukę. Ale przede wszystkim malować. Dziękuję.
Inni jeszcze się przedstawiali, ale pogrążona w cichej rozmowie z Bellą nie zwracałam na nic uwagi.
- Skoro się już wszyscy poznaliśmy zapraszam do sali B na poczęstunek. - Gdy tylko Faraz wypowiedział te słowa wszyscy się zerwali i wybiegli. Ale co to to nie ja. Mam swoją godność. Więc powoli wyszlam z sali i... wpadłam prosto na jakiegoś chłopaka. To tyle w kwestii bycia dumną.
- Sorry - udało mi się wymamrotać ze wzrokiem wybitym w podłogę. Dopiero gdy usłyszałam, że odchodzi zdobyłam się na spojrzenie na niego. To był ten gospodarz - Nataniel. Na wszelki wypadek obróciłam się obserwując otoczenie czy aby nikt nie zauważył mojego upokorzenia. Czerwonowłosy chłopak w skórzanej kurtce stał oparty o przeciwległą ścianę i uśmiechał się szyderczo. Rzuciłam mu spojrzenie pełne wyższości i z podniesiona głową wmaszerowałam do sali B. To rozbawiło go jeszcze bardziej. Tak przyznaje się cały czas go obserwowałam.
- Izabella Bartosiewicz.
- Cześć! Kocham tańczyć i śpiewać. Uwielbiam także zwierzęta. Najbardziej psy. Mam w domu terriera szkockiego. Ma na imię Monia i kocha aportować. Kiedyś nawet próbowałam nauczyć jej do prestiżowego konkursu ale jest zbyt eks...
- Dobrze wystarczy. Dziękujemy Izabello.
- Beata Czarniecka.
- Julia Dott.
- Kasia Filip.
Wszyscy trzymali się utartego schematu. Mówili kiedy maja urodziny co lubią a czego nie i czym się interesują. A ja jak to ja nie wyłamałam się z niego. Wiec gdy Faraz odczytał "Maria Gotte", przezwyciężając nieśmiałość zaczęłam.
- Cześć! Urodziłam się w grudniu. Lubię czytać. Moja ulubiona książka to Igrzyska Śmierci - tak naprawdę jest to Zmierzch ale towarzyskie samobójstwo pierwszego dnia nie należy do moich największych marzeń - Lubię też oglądać bzhhxhsgxvz.
- Co jeśli można wiedzieć? Tylko trochę wyraźniej. - No ruskie porno po prostu! Już chciałam usiąść wtopić się w tłum a ten dziad znów mnie wyrywa do odpowiedzi. Wiec wzięłam głęboki wdech i wyrzuciłam to z siebie.
- Anime. - W sali dało się słyszeć kilka urywanych szeptów. Wiedziałam, że tak się to skończy. Lepiej się nie wyróżniać. Powiedziałabym ze Modę Na Sukces i daliby mi spokój. Oczywiście nie ma nic wstydliwego w tym ze lubię Anime. Poniekąd powinnam być nawet dumna. Rzecz w tym ze wszystko co ma mnie odróżniać od otoczenia zwyczajnie mnie przeraża.
- Sara
- Filip
- Emilia
- Grzegorz
Niestrudzenie kontynuował Faraz. Na jego miejscu jaz dawno chyba umarłabym z nudów.
- Marcin Krulewicz.
- Urodziłem się w lipcu. Lubię chodzić na kręgle i śmiać się. - kolejny blondyn tym razem jednak ciemny. Włosy na Zacka Efrona wysoki i złotobrązowe oczy. Byłby całkiem całkiem gdyby miał choć odrobinę mięśni - Czytać też uwielbiam właśnie kończę 2 część Igrzysk Śmierci. - popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Oczywiście od razu spuściłam wzrok udając że nie zauważyłam. Bella spojrzała na mnie z dezaprobatą.
- Łukasz Markowski. - wstał jakiś olbrzym. Ma chyba ze 2m wzrostu a stopa tak na oko to 49 ostrzyżony na jeża brązowe włosy i oczy koloru zgniłej zieleni. Nie mógł ich oderwać od Clod!
- Lubię klasykę literatury oraz filmowe klasyki. Jeśli muzyka to też filmowa. Kocham Star Warsy. Na urodziny zaproszę za tydzień. Na razie to niespodzianka. - mrugnal. DO CLOD?!
- Jan.
- Wiktoria.
- Klaudia Nadażyńska. - pora na Clod.
- Hej! Mam rybki i młodszą siostrę. Gram na pianinie i flecie - ona zawsze musi wyłamać schemat. Nawet Faraz się uśmiechnął.
- Dziękuję. - powiedział z niekłamaną wdzięcznością.
Wypowiadało się jeszce parę osób. Takie sceny mnie nudzą i o ile na początku słuchałam teraz po prostu spałam z otwartymi oczami i czekałam tylko na jedną rzecz...
- Justyna Skoczyk. - No i się doczekałam. Biedna Owca.
- Można mi mówić Owca. Urodziłam się w październiku. Uwielbiam sztukę. Ale przede wszystkim malować. Dziękuję.
Inni jeszcze się przedstawiali, ale pogrążona w cichej rozmowie z Bellą nie zwracałam na nic uwagi.
- Skoro się już wszyscy poznaliśmy zapraszam do sali B na poczęstunek. - Gdy tylko Faraz wypowiedział te słowa wszyscy się zerwali i wybiegli. Ale co to to nie ja. Mam swoją godność. Więc powoli wyszlam z sali i... wpadłam prosto na jakiegoś chłopaka. To tyle w kwestii bycia dumną.
- Sorry - udało mi się wymamrotać ze wzrokiem wybitym w podłogę. Dopiero gdy usłyszałam, że odchodzi zdobyłam się na spojrzenie na niego. To był ten gospodarz - Nataniel. Na wszelki wypadek obróciłam się obserwując otoczenie czy aby nikt nie zauważył mojego upokorzenia. Czerwonowłosy chłopak w skórzanej kurtce stał oparty o przeciwległą ścianę i uśmiechał się szyderczo. Rzuciłam mu spojrzenie pełne wyższości i z podniesiona głową wmaszerowałam do sali B. To rozbawiło go jeszcze bardziej. Tak przyznaje się cały czas go obserwowałam.
Tak
jak podejrzewałam prawie nic już nie zostało. Parę babeczek i ze dwa
cukierki. Do picia to już tylko woda. Clod, Belli ani nawet Owcy nie
było nigdzie widać. Na szczęście mam plan.
***
FAK! No i nie mam planu... Dlaczego takie rzeczy zawsze przytrafiają się tylko mi! Pieprzony los.
Ale
coś z tym musiałam zrobić tak więc skierowałam się do pokoju
gospodarzy. Parę razy zapukałam i otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazało
się niewielkie acz gustownie urządzone pomieszczenie. Ściany były
pomalowane na jasny odcień błękitu a pod ścianami stały białe meble:
szafy i półki. Pod oknem, z boku stało jasne biurko a przy nim siedział
gospodarz. Jego złote włosy lśnily we wpadającym do pomieszczenia
słońcu. Miał na uszach słuchawki i wypełniał jakieś papiery. Pewnie nie
usłyszał jak pukałam. Spojrzałam na podłogę i głośno odchrząknęłam. Gdy
podniosłam wzrok napotkałam badawcze spojrzenie jego złotych oczu.
Spanikowałam.
Już
chciałam uciec z pokoju, ale powstrzymał mnie głos Nataniela. Miękki i
uprzejmy sprawił, że zatrzymałam się w połowie kroku i odwróciłam w jego
stronę.
- W czym mogę pomóc?
- Ja... Potrzebuję planu.
- Planu...
- Planu lekcji 1b. Zgubiłam własny. - uśmiechnęłam się zakłopotana, a on to odwzajemnił.
- Ach, jasne. Już ci kseruję.
- Dzięki.
Odwrócił się i zniknął w pokoju obok. Po chwili dało się słyszeć dźwięki pracującej kopiarki.
- W czym mogę pomóc?
- Ja... Potrzebuję planu.
- Planu...
- Planu lekcji 1b. Zgubiłam własny. - uśmiechnęłam się zakłopotana, a on to odwzajemnił.
- Ach, jasne. Już ci kseruję.
- Dzięki.
Odwrócił się i zniknął w pokoju obok. Po chwili dało się słyszeć dźwięki pracującej kopiarki.
Głośno wypuściłam powietrze z płuc. Ta rozmowa szła mi łatwo. Zbyt łatwo. Na pewno za chwilę coś spapram. Jak zwykle zresztą.
Nie minęła minuta, a Nataniel wrócił do mnie ze świeżym planem lekcji.
- Proszę bardzo.
- Dzięki. Naprawdę ratujesz mi życie.
- Za to raz prawie cię go pozbawiłem. Przepraszam. - zmarszczyłam brwi. O czym od do cholery gada?! Najwyraźniej zauważył, że nie wiem o co mu chodzi, bo pospieszył z wyjaśnieniami.
- Za to, że prawie cię zdeptałem wtedy na korytarzu.
- Aaaa... Spoko, często mi się to zdarza i szczerze mówiąc już przestałam zwracać uwagę na takie rzeczy. - starałam się brzmieć pokrzepiająco.
- Naprawdę? - wydawał się być lekko zdziwiony.
- Tak. Da się przyzwyczaić do bycia niezauważaną. - palnęłam bezmyślnie.
- Och nie. To nie dlatego, że cię nie zobaczyłem - zapewniał gorąco. - Wręcz przeciwnie, to było... - nagle przerwał, zarumienił się i zakłopotany podrapał w tył głowy. Zbyt często znajdowałam się w takich sytuacjach by nie wiedzieć czego Nataniel teraz potrzebuje. Zmiany tematu. A w zanadrzu miałam tylko jeden...
- No nic. Dzięki za plan. - pomachałam kartką - To ja już spadam. Jestem wystarczająco spóźniona. - najwyraźniej o czymś mu przypomniałam, bo zaczął gorączkowo czegoś szukać.
- Zaczekaj jeszcze chwilę.
Po raz kolejny dzisiaj odwróciłam się w pół kroku.
- To może ci pomóc.
Dostałam kolejną kartkę. Spojrzałam na jej nagłówek i uniosłam brwi.
- Usprawiedliwienie głównego gospodarza?!
- Tak. To dosyć przydatne. Jeżeli ktoś opuszcza lekcję lub spóźnia się na nią z powodu załatwiania formalności daję mu taki świstek. Ułaskawienie.
- Tak po prostu? Ale super. To może będę wpadać częściej. - chłopakowi rozbłysły oczy, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie co powiedziałam.
- Pani zawsze mile widziana. Zapraszam. Możesz tu chodzić kiedy tylko chcesz. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Właśnie... Nataniel jestem. - wyciągnął rękę w moim kierunku.
- Mary. - lekko ją ścisnęłam. Była ciepła i gładka, a jej dotyk dziwnie pokrzepiający.
- W takim razie: Mary, leć na lekcję. Nie chcę cię już dłużej zatrzymywać.
- Ok. Do zobaczenia.
- Proszę bardzo.
- Dzięki. Naprawdę ratujesz mi życie.
- Za to raz prawie cię go pozbawiłem. Przepraszam. - zmarszczyłam brwi. O czym od do cholery gada?! Najwyraźniej zauważył, że nie wiem o co mu chodzi, bo pospieszył z wyjaśnieniami.
- Za to, że prawie cię zdeptałem wtedy na korytarzu.
- Aaaa... Spoko, często mi się to zdarza i szczerze mówiąc już przestałam zwracać uwagę na takie rzeczy. - starałam się brzmieć pokrzepiająco.
- Naprawdę? - wydawał się być lekko zdziwiony.
- Tak. Da się przyzwyczaić do bycia niezauważaną. - palnęłam bezmyślnie.
- Och nie. To nie dlatego, że cię nie zobaczyłem - zapewniał gorąco. - Wręcz przeciwnie, to było... - nagle przerwał, zarumienił się i zakłopotany podrapał w tył głowy. Zbyt często znajdowałam się w takich sytuacjach by nie wiedzieć czego Nataniel teraz potrzebuje. Zmiany tematu. A w zanadrzu miałam tylko jeden...
- No nic. Dzięki za plan. - pomachałam kartką - To ja już spadam. Jestem wystarczająco spóźniona. - najwyraźniej o czymś mu przypomniałam, bo zaczął gorączkowo czegoś szukać.
- Zaczekaj jeszcze chwilę.
Po raz kolejny dzisiaj odwróciłam się w pół kroku.
- To może ci pomóc.
Dostałam kolejną kartkę. Spojrzałam na jej nagłówek i uniosłam brwi.
- Usprawiedliwienie głównego gospodarza?!
- Tak. To dosyć przydatne. Jeżeli ktoś opuszcza lekcję lub spóźnia się na nią z powodu załatwiania formalności daję mu taki świstek. Ułaskawienie.
- Tak po prostu? Ale super. To może będę wpadać częściej. - chłopakowi rozbłysły oczy, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie co powiedziałam.
- Pani zawsze mile widziana. Zapraszam. Możesz tu chodzić kiedy tylko chcesz. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Właśnie... Nataniel jestem. - wyciągnął rękę w moim kierunku.
- Mary. - lekko ją ścisnęłam. Była ciepła i gładka, a jej dotyk dziwnie pokrzepiający.
- W takim razie: Mary, leć na lekcję. Nie chcę cię już dłużej zatrzymywać.
- Ok. Do zobaczenia.
Uniosłam
rękę na pożegnanie i opuściłam pokój gospodarzy. Usiadłam na ławce
przed jedną z sal i spojrzałam na plan, teraz był... WF. O nie.
Większość
ludzi lubi ten przedmiot, ale ja zdecydowanie nie należę do tej grupy.
Kto wie, może nawet bym go polubiła tyle, że do uprawiania którejś z
tych uroczych dyscyplin niezbędna jest koordynacja ruchowa której to ja
niestety nie posiadam, a każde moje wyjście na boisko kończy się
uszkodzeniem siebie, kogoś innego, a przede wszystkim publicznym
upokorzeniem. A ja, osoba wbrew pozorom dumna najgorzej znoszę to
ostatnie.
Skoro miałam już usprawiedliwione to spóźnienie to czemu nie posiedzieć tutaj jeszcze trochę...
Rozłożyłam się wygodniej i zaczęłam studiować mój plan oraz czytać kartkę od Nataniela.
Co
to właściwie miało być w tym pokoju gospodarzy? Powiedział coś
dziwnego, a zaraz potem przerwał. A potem jeszcze ten mój tekst "będę
wpadać częściej" co mi odbiło?! Czyżby było ze mną na tyle źle żebym już
nie kontrolowała tego co mówię? Najwyraźniej tak.
Gdy ponownie spojrzałam na zegar ścienny minęło już 20 minut lekcji.
Już najwyższa pora musisz iść - przykazałam sobie w myślach.
Wrzuciłam
plan lekcji do plecaka. Usprawiedliwienie od Nataniela cały czas
trzymałam w ręce jakby ktoś dziwił się czemu włuczę się sama w trakcie
zajęć po korytarzu. Szybko zasunęłam suwak i zarzuciłam plecak na ramię.
Wstałam gotowa do drogi.
Parę
metrów ode mnie o przeciwległą ścianę opierał się ten sam czerwonowłosy
chłopak, którego widziałam wcześniej. Tym razem wyglądał raczej na
nieco rozczarowanego. Prześladuje mnie czy jak?! A może w ogóle nie
chodzi na lekcje... Jest też gorsza opcja... Oszalałam i widzę ludzi którzy nie istnieją! W końcu nikt inny oprócz mnie go nie zauważył.
Tajemniczy
facet patrzył na mnie znudzonym wzrokiem, a ja udawałam, że tego nie
widzę. Względnie spokojna poszłam do szafki. Szybko wzięłam strój od
WF-u i biegiem udałam się do szatni. Była zamknięta. To raczej
oczywiste, że nauczyciele to robią w trakcie trwania lekcji - aby nie
zdażały się kradzieże. Przez takiego np. czerwonowłosego. Jestem
beznadziejnie głupia.
Czyli dostanie się na lekcję miało być trudniejsze niż przypuszczałam...
Czyli dostanie się na lekcję miało być trudniejsze niż przypuszczałam...
Wzięłam głęboki wdech i skierowałam się do sali gimnastycznej.
***
Pierwszym
co uderzyło mnie w oczy była ogromna ilość koloru niebieskiego -
szkolne koszulki. Dopiero później zauważyłam faceta od WF-u. Był to
świński blondyn jak na swój wiek całkiem niezłej budowy choć brzuszek
już mu się odznaczał. Miał na sobie czarne dresy i białą koszulkę z
nadrukiem Nike. Na jego szyi wisiał gwizdek, a całość postaci z
niewiadomych powodów wzbudzała dziwny niepokój. Opierał się o ścianę w
pobliżu okna. Kiedy trzasnęły za mną zamykające się drzwi natychmiast
się odwrócił. Chwilę błądził wzrokiem i dopiero po chwili wykadrował go
na mojej osobie. Podeszłam do niego szybkim krokiem. Nie czekał na nic,
zaatakował.
-
Dlaczego się spóźniłaś? - moją starannie przygotowaną mówkę szlag
trafił. Straciłam możliwość wysławiania się. U mnie normalka. Podałam
facetowi kartkę od Nataniela. Przebiegł po niej wzrokiem. - Nie myśl, żę
będę ci teraz otwierał szatnię. Siądziesz na ławce i będziesz
obserwować innych. - skinęłam głową i ciężko opadłam na drewno. Podawali
sobie piłki do kosza w zasadzie nic konkretnego. Zaczęło mi się to
nudzić.
- Mogę wyjść, bo wie pan to ostatnia lekcja i...
-
Nie. - uciął szybko. Jako, żę nie wyglądał na kogoś z kim można
negocjować zamilkłam i wgapiłam się w przeciwległą ścianę sali. Tak jak
wszystkie była żółta, ale uczniowie domalowali na niej na zielono
sylwetki sportowców. Jeden z ludzików grał w tenisa, inny w siatkę, a
jeszcze kolejny w nogę.
Czasami
mam tak, że się wyłączam i absolutnie nie mogę sobie przypomnieć co się
ze mną działo. Tak było i tym razem. Obudziłam się z takiej dziwnej
ekstazy potrząsana przez Bellę.
- Wszystko ok? - pytała zaniepokojona.
- Tak, to u niej normalne. - ostudziła ją Owca. Mój wybawca <3
-
Właśnie. Idziemy? - zgodziły się. Bez żadnych zbędnych przygód dotarłam
do domu, odrobiłam lekcje i glebnęłam na łóżko. Zasnęłąm.
Obudziłam
się o 2:00 i szybko poszłam się umyć. Mądre posunięcie, bo potem rano
miałam więcej czasu. Spokojnie wszystko zrobiłam i do szkoły dotarłam
rekordowo wcześnie. Chciałam odwiedzić Nataniela, ale go nie było.
Postanowiłam więc urządzić sobie małą przechadzkę po dziedzińcu. I znowu
go zobaczyłam. Czerwonowłosego chłopaka. Okazało się, że jednak jest
widzialny, ale najwyraźniej nielubiany, bo ludzie omijają go szerokim
łukiem. W przeciwieństwie do dnia wczorajszego kiedy to przynajmniej na
mnie patrzył teraz jakbym dla niego nie istniała.
Nie
byłam do końca pzytomna gdy do niego podchodziłam, a już na pewno nie
wiedziałam dlaczego to robię. Jednak jakimś cudem stanęłam przed nim
nieco zadzierając głowę. Najwyraźniej zobaczył mnie dopiero teraz i
zaczął lustrować znudzonym wzrokiem. Mogłabym odwrócić się i odejść, ale
nie, zamiast tego zebrałam okruszki odwagi gdzieś głęboko we mnie
ukryte i na jednym oddechu wypaliłam
- Cześć. Wiesz może gdzie jest pokój nauczycielski, bo jestem nowa i...
- No i?
- Zawsze jesteś taki miły? - zapytałam sceptycznie.
- Szczególnie dla nowych. Castiel. - uśmiechnął się.
- Mary. To wiesz gdzie jest...
-
Czy ja ci wyglądam na przewodnika turystycznego? - gwałtowna zmiana
nastroju. Teraz w jego oczach błyskała furia. Straciłam grunt pod
nogami, wszystko na czym się w tej wymianie zdań opierałam.
- N-nie. - udało mi się wyjąkać i uciekłam stamtąd. Jak tchórz, którym swoją drogą byłam.
Resztę
przerwy aż do przybycia koleżanek spędziłam skulona na ławce. Podczas
lekcji byłam nadzwyczaj skupiona, a w domu ugotowałam obiad,
posprzątałam pokój i robiłam dosłownie wszystko żeby tylko nie
rozpamiętywać dzisiejszej porażki. Z marnym skutkiem. Moje myśli odeszły
od chłopaka tylko na chwilę kiedy to rozciełam sobie palce nożem
podczas krojenia pomidorów. Koło 23 poszłam spać. Jak ja mu się jutro na
oczy pokażę. Taka była moja ostatnia dzisiejsza myśl.
Przez
cały dzień chowałam się za różnymi ludzmi i obserwowałam otoczenie
niczym nieudolny szpieg. 6 godzin potrzebowałam by uświadomić sobie
własną głupotę. Skoro do tego czasu nie przyszedł czemu ma się zjawić na
te ostatnie dwie godziny? Przyjść specjelnie po to by mnie upokorzyć
przed samą sobą? Porzuciłam więc te nadmierne środki ostrożności i
zachowywałam się normalnie. Jako, że nie miałam za bardzo z kim gadać
postanowiłam przejść się po korytarzu. Łaziłam tak Bóg wie ile czasu
zastanawiając się nad (bez)sensem życia z głową zwieszoną w dół. Parę
metrów ode mnie coś zabłysło. Szybko podeszłam w tamtą stronę. Na ziemi
leżał piękny pierścionek z białego złota ozdobiony diamentową różą,
której środek stanowił szafirowy kamień. Podnisłam go i przymierzyłam,
był śliczny i z pewnością bardzo drogi. Muszę go odnieść do
sekretariatu. Ruszyłam nie zdejmując go z palca. Po chwili drogę
zastąpiła mi starsza dziewczyna o pięknych białych włosach. Gdy uniosłam
wzrok zobaczyłam, że wpatruję się we mnie z wściekłością.
- Oddawaj mój pierścionek złodzieju!
- Ale ja nie...
-
Ściągaj go w tym momencie! - posłusznie zsunęłam go sobie z palca i
oddałam dziewczynie. Kiedy tylko złoto dotknęło jej skóry odwróciła się i
chciała odejść.
-
Czekaj. - nie mogę tego tak zostawić. Może i daleko mi do człowieka
powszechnie lubianego, ale nie chcę by ktoś miał mnie za złodzieja! -
Twój pierścionek leżał tam na podłodze. Podniosłam go i chciałam zanieść
do sekretariatu żeby właściciel się po niego zgłosił. Przepraszam, że
go założyłam, ale jest taki piękny, że nie mogłam się powstrzymać. -
uśmiechnęłam się przepraszająo.
-
W porządku. Może zareagowałam zbyt ostro. To prezent od mojego
chłopaka. - z jej twarzy zniknęły resztki złości. - W sumie to dzięki,
że go znalazłaś. Jestem Rozalia. Mów mi Roza.
-
Mary. - nie wiem na co liczyłam. Raczej, że po prostu odejdziemy każda w
swoją stronę, co najwyżej poda mi rękę, ale nie. Ta dziewczyna którą
znam od 2 minut rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła.
-
Do zobaczenia. - powiedziała i wesoło potruchtała w stronę sali. Ja
zrobiłam to samo, ale nie chciało mi się jeszcze tam wchodzić. Oparłam
się głową o ścianę i zatopilam w myślach. Nagle poczułam że ktoś stuka
mnie w ramię.
-
Sorry - usłyszałam niski męski głos. Odwróciłam się. To był on. Wbrew
wcześniejszym przewidywaniom nie zwiałam co sił. Wręcz przeciwnie. Nie
mogłam się ruszyć jakby zamrożona samym spojrzeniem jego szarych oczu. -
Ty mała! Nuty mi wpadły za szafki wyciągnęłabyś?
To musi być sen... Odezwał się do mnie... Po wczorajszym... Czyżby mnie nie poznał?
Stałam
wpatrując się w niego z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia w oczach i
błogosławiłam w duchu swoją wątpliwą inteligencję a dokładniej to, że
zdecydowałam się założyć tą śliczną zieloną bluzkę z falbanami na
dekolcie.
-
To... - zciagnął mnie na ziemię. Ile czasu się tak w niego wgapiałam?
Na pewno wystarczająco długo by pomyślał że jestem nienormalna.
-
Jasne. - Wciagajac brzuch wbiłam się za szafki i znalazłam plik kartek -
rzekome nuty. Szybko go podniosłam i wyszłam na powierzchnię. Castiel
na mnie popatrzył i zrobił zabawną minę.
- Dzięki - powiedział jakby powstrzymywał się od śmiechu.
- Coś nie tak? - zaciekawiłam się.
- Nic, nic...chociaż...nie ruszaj się. - i tak już znieruchomiałam.
Uniósł
rękę i chwilę szperał mi we włosach. W panice pomyślałam kiedy ostatnio
myłam głowę. Po pewnym czasie pokazał mi wyjątkowo okazały kłębek kurzu
jeszcze minutę wcześniej gnieżdżący się na mojej głowie. Uśmiechnęłam
się do niego blado. Odpowiedział mi swoim szerszym uśmiechem. Dzwonek
mnie ocalił. Obudziłam się z tego dziwacznego transu i ruszyłam w stronę
sali wypowiadając cichuteńkie "Pa." pod adresem czerwonowłosego.
Na
lekcji fizyki strasznie się niecierpliwiłam i dosłownie wybiegłam z
sali gdy się skończyła. Usiadłam na ławce na dziedzińcu z najnowszą
książką na kolanach, ale nie otworzyłam jej, bo zauważyłam, że Castiel
do mnie podchodzi. Szybko przywołałam na twarz przyjacielski uśmiech.
- Co się tak cieszysz? - zaniemówiłam spłoszona i wbiłam wzrok w swoje dłonie. Bardzo niemądrze, bo i on na nie zerknął.
-
Co ci się stało? Byłaś taka zrozpaczona, że cię nie lubię, że aż się
pocięłaś? - powiedział z pozornie zatroskaną miną. Ja pierdzielę czy ten
facet ma rozdwojenie jaźni? Albo złego brata bliźniaka? Tak mnie tym
wkurzył, że miałam ochotę czymś rzucić.
-
Nie. I wiesz co? W dupie mam twoje zdanie! Na mój czy jakikolwiek inny
temat! - krzyknęłam, wstałam z ławki i szybko oddaliłam się w stronę
szkoły.
Piekielnie
nudna lekcja filozofii pozwoliła mi się wyciszyć. Nie wyszło mi to na
dobre, bo gdy frustracja i rozdrażnienie opadło byłam zwyczajnie
przerażona swoim zachowaniem tak kompletnie do mnie niepodobnym.
Całą
drogę do domu zachowywałam się jak dzisiaj rano. Ukrywałam się i
kluczyłam by tylko nie wpaść na Castiela. Albo jego złego bliźniaka.
Sama już nie wiem.
Dopiero w swoim pokoju uświadomiłam sobie, że jestem w punkcie wyjścia.
-
Siemka! - rzuciłam w stronę Nataniela zbyt zmęczona na nieśmiałość.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi od pokoju gospodarzy i oparłam się o nie.
Cały czas jeszcze ciężko dyszałam po ucieczce stulecia. Wszystko
dlatego, że na dziedzińcu zobaczyłam Castiela. Od ponad tygodnia udawało
mi się go unikać, a teraz proszę - klapa.
Gospodarz wyglądał na nieco zdziwionego moim wtargnięciem i zabrał się za gorączkowe poprawianie i tak już idealnej fryzury. Jakże ja chciałabym mieć takie włosy jak on!
- Witaj Mary. Podejrzewam że sprowadza cię coś więcej niż tylko zwykła uprzejmość. Czyżbyś uciekała przed mafią?
- Blisko. - uśmiechnęłam się. - Dwa słowa: Castiel DeLoitte.
- Uhh... I wszystko jasne. Przed tym idiotą każdy powinien uciekać w popłochu. - powiedział Nataniel. Tym razem bez żartów.
Chyba coś sobie uświadomił bo podszedł do mnie i sięgnął ręką w okolice mojej łopatki. Przez chwilę zastanawiałam się co chce zrobić. Okazało się że przekręca zamek w drzwiach. Z ulgą opadłam na krzesło. Miałam wrażenie że nogi zaraz mi eksplodują. Postanowiłam spytać go o coś co chciałam wiedzieć od początku jako że zmęczenie chociaż chwilowo pacyfikowało moją nieśmiałość.
- O co właściwie chodzi z tym Castielem? Chcę wiedzieć dokładnie wszystko.
Nat westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie. Jeszcze raz przejechał ręką po włosach i zaczął opowieść.
- Jego ojciec jest Francuzem, a matka Polką. Kiedyś mieszkaliśmy po sąsiedzku. Nigdy nam się nie układało. W wieku 7 lat zachowywałem się jak dziecko szatana. Nie wiem co mnie wtedy napadło, ale zabrałem Amber jej ulubioną lalkę i oderwałem jej głowę oraz ręce. Nie wiem po co. Głupio mi teraz o tym mówić. W każdym razie Castiel nas wtedy zobaczył. Zabrał mi szczątki Barbie, poskładał ją i oddał płaczącej Amber. Od tamtej chwili się w nim kocha co dla nikogo nie jest chyba tajemnicą. Niedługo potem wyjechał z rodzicami do Paryża. Wrócił nieco ponad rok temu zmieniony nie do poznania. Stał się arogancki i wredny, taki jak ja kiedyś. Miał dziesiątki dziewczyn, ale z jedną był szczególnie zżyty. Miała na imię Debra. Któregoś razu usłyszałem jak go obgadywała z innym facetem. Nigdy go nie lubiłem, nasze stosunki były napięte, ale męska solidarność sprawiała, że musiałem mu wszystko opowiedzieć. Dziewczyna dopadła mnie w pokoju gospodarzy. Próbowała mnie przekonać żebym siedział cicho, chciała uwieść. I właśnie w tamtej chwili wszedł Castiel. Pomyślał, że to ja chciałem ją uwieść, a nawet zgwałcić. To była nasza pierwsza bójka. Mogę powiedzieć tyle, że Debra była bardzo zdolną manipulantką. Cała szkoła odwróciła się ode mnie. Ona oczywiście była biedna i skrzywdzona. Mimo to zerwała z nim. Wkrótce odeszła ze szkoły. Z czasem Castiel ufarbował włosy, a ja odzyskałem szacunek ludzi. I właściwie to cała historia.
Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa aż w końcu wyjąkałam:
- Ojejku. - bardzo inteligentnie Mary, naprawdę. - Do-doceniam, że mi to opowiedziałeś... Nie sądziłam, że...
- W porządku. Wyglądasz na kogoś komu można zaufać. - pewnie bym się zarumieniła gdybym mogła. - Chyba nawet trochę mi ulżyło. - gdy blondyn uśmiechnął się z jego oczu uciekł nieobecny wyraz. - Najgorsze chyba było to, że on uwierzył jej, a nie mnie. I nadal myśli - tak jak jeszcze sporo innych osób - że cała ta historia była moją winą.
Rzuciłam się by go przytulić, ale parę centymetrów on niego zaniechałam tego zamiaru. Stchórzyłam. Odsunęłam się czym prędzej i tylko współczująco poklepałam Nataniela po ramieniu.
- Przykro mi. - powiedziałam.
- Niepotrzebnie. - rzeczywiście nie wyglądał na załamanego. Już otwierał usta żeby coś powiedzieć, ale ocalił mnie dzwonek na pierwszą lekcję.
- Do zobaczenia!
- Cześć. - odpowiedział Nataniel, a ja zniknęłam za drzwiami.
Szybkim krokiem szłam do sali informatycznej patrząc uważnie pod nogi. Aż nagle BUM! Uderzyłam w czyiś twardy brzuch. Podniosłam wzrok prosto na Castiela. Teraz kiedy akurat prawdopodobieństwo było najmniejsze musiałam na niego wpaść. Dosłownie! Natychmiast ruszyłam do ucieczki. Udało mi się wyminąć wyciągnięte ramię chłopaka (dzięki ci niski wzroście!), ale nie dałam rady przeskoczyć jego stopy i na pewno wyrżnęłabym na twarz gdyby nie złapał mnie w talii, a przynajmniej tam gdzie ona się zazwyczaj znajduje. Poczułam jak całe moje ciało robi się gorące i zanim spłonęłam ze wstydu chłopak zdążył przenieść dłonie na moje ramiona. Ściskał je stanowczo zbyt mocno.
- Puszczaj! - pisnęłam jak zawstydzona mysz.
- Jak obiecasz, że nie uciekniesz. - skinęłam głową. Castiel odsunął się na pół kroku i poczułam jak do rąk wraca krew. Zwalczyłam ochotę by rozmasować bolące miejsca.
- Streszczaj się. - burknęłam. Byłam wkurzona: na jego zachowanie i na swoją reakcję na jego dotyk. W dodatku w mojej głowie ciągle żyła historia Nataniela i jak niesprawiedliwie go wtedy ocenił.
- Przepraszamżebyłemdlaciebietakiwredny. - wykrztusił i odszedł szybko. Szczęka opadła mi tak bardzo, że niemal sięgnęła podłogi i dopiero po jakimś czasie ruszyłam się do sali.
Na przerwie poszłam na dziedziniec. Uznałam, że skoro Castiel wyraził w jakimś stopniu skruchę to da mi teraz spokój. Myliłam się. Czy naprawdę w tej szkole nie ma wiele więcej ładniejszych i mądrzejszych albo chociaż umiejących się wysłowić dziewczyn? Wspomnienia z poprzedniej takiej sytuacji kiepsko mnie nastawiły.
- Nawet nie wiem jak się nazywasz. - zagadnął. W ciąż nie byłam pewna czy mam do czynienia z milszym Casem czy jego złym sobowtórem więc starałam się być ostrożna.
- ...Mary. - nie pamięta mnie.
- Fajnie. Mnie na pewno znasz.
- Skąd ta pewność? - zmrużyłam oczy.
- Wszyscy mnie tu znają.
- Chyba z wredoty. - mruknęłam pod nosem.
- Słyszałem. I już mówiłem, nie chciałem być dla ciebie taki wredny. Po prostu jest w tobie coś...
- Irytującego? Wszyscy mi to mówią.
- Intrygującego. - te słowa zdziwiły mnie bardziej niż cokolwiek na świecie. Byłam przeciętna, od zawsze i na zawsze. Całkowicie przewidywalna. Jedyne co mogło we mnie intrygować to chyba niemożność normalnej rozmowy. Zawsze było pewne, że palnę coś bezmyślnie albo zwieję.
- Cassy! - odwróciliśmy się oboje. To była Rozalia.
- Kobieto trochę szacunku, masz mnie nie obrażać.
- Sorki. - zachichotała i spojrzała ponad jego ramieniem. - Cześć Mary.
- Hej. - odparłam.
- Znacie się?
- Jasne. A teraz chodź, przedstawię cię reszcie paczki. - chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę szkoły. Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?
Gospodarz wyglądał na nieco zdziwionego moim wtargnięciem i zabrał się za gorączkowe poprawianie i tak już idealnej fryzury. Jakże ja chciałabym mieć takie włosy jak on!
- Witaj Mary. Podejrzewam że sprowadza cię coś więcej niż tylko zwykła uprzejmość. Czyżbyś uciekała przed mafią?
- Blisko. - uśmiechnęłam się. - Dwa słowa: Castiel DeLoitte.
- Uhh... I wszystko jasne. Przed tym idiotą każdy powinien uciekać w popłochu. - powiedział Nataniel. Tym razem bez żartów.
Chyba coś sobie uświadomił bo podszedł do mnie i sięgnął ręką w okolice mojej łopatki. Przez chwilę zastanawiałam się co chce zrobić. Okazało się że przekręca zamek w drzwiach. Z ulgą opadłam na krzesło. Miałam wrażenie że nogi zaraz mi eksplodują. Postanowiłam spytać go o coś co chciałam wiedzieć od początku jako że zmęczenie chociaż chwilowo pacyfikowało moją nieśmiałość.
- O co właściwie chodzi z tym Castielem? Chcę wiedzieć dokładnie wszystko.
Nat westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie. Jeszcze raz przejechał ręką po włosach i zaczął opowieść.
- Jego ojciec jest Francuzem, a matka Polką. Kiedyś mieszkaliśmy po sąsiedzku. Nigdy nam się nie układało. W wieku 7 lat zachowywałem się jak dziecko szatana. Nie wiem co mnie wtedy napadło, ale zabrałem Amber jej ulubioną lalkę i oderwałem jej głowę oraz ręce. Nie wiem po co. Głupio mi teraz o tym mówić. W każdym razie Castiel nas wtedy zobaczył. Zabrał mi szczątki Barbie, poskładał ją i oddał płaczącej Amber. Od tamtej chwili się w nim kocha co dla nikogo nie jest chyba tajemnicą. Niedługo potem wyjechał z rodzicami do Paryża. Wrócił nieco ponad rok temu zmieniony nie do poznania. Stał się arogancki i wredny, taki jak ja kiedyś. Miał dziesiątki dziewczyn, ale z jedną był szczególnie zżyty. Miała na imię Debra. Któregoś razu usłyszałem jak go obgadywała z innym facetem. Nigdy go nie lubiłem, nasze stosunki były napięte, ale męska solidarność sprawiała, że musiałem mu wszystko opowiedzieć. Dziewczyna dopadła mnie w pokoju gospodarzy. Próbowała mnie przekonać żebym siedział cicho, chciała uwieść. I właśnie w tamtej chwili wszedł Castiel. Pomyślał, że to ja chciałem ją uwieść, a nawet zgwałcić. To była nasza pierwsza bójka. Mogę powiedzieć tyle, że Debra była bardzo zdolną manipulantką. Cała szkoła odwróciła się ode mnie. Ona oczywiście była biedna i skrzywdzona. Mimo to zerwała z nim. Wkrótce odeszła ze szkoły. Z czasem Castiel ufarbował włosy, a ja odzyskałem szacunek ludzi. I właściwie to cała historia.
Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa aż w końcu wyjąkałam:
- Ojejku. - bardzo inteligentnie Mary, naprawdę. - Do-doceniam, że mi to opowiedziałeś... Nie sądziłam, że...
- W porządku. Wyglądasz na kogoś komu można zaufać. - pewnie bym się zarumieniła gdybym mogła. - Chyba nawet trochę mi ulżyło. - gdy blondyn uśmiechnął się z jego oczu uciekł nieobecny wyraz. - Najgorsze chyba było to, że on uwierzył jej, a nie mnie. I nadal myśli - tak jak jeszcze sporo innych osób - że cała ta historia była moją winą.
Rzuciłam się by go przytulić, ale parę centymetrów on niego zaniechałam tego zamiaru. Stchórzyłam. Odsunęłam się czym prędzej i tylko współczująco poklepałam Nataniela po ramieniu.
- Przykro mi. - powiedziałam.
- Niepotrzebnie. - rzeczywiście nie wyglądał na załamanego. Już otwierał usta żeby coś powiedzieć, ale ocalił mnie dzwonek na pierwszą lekcję.
- Do zobaczenia!
- Cześć. - odpowiedział Nataniel, a ja zniknęłam za drzwiami.
Szybkim krokiem szłam do sali informatycznej patrząc uważnie pod nogi. Aż nagle BUM! Uderzyłam w czyiś twardy brzuch. Podniosłam wzrok prosto na Castiela. Teraz kiedy akurat prawdopodobieństwo było najmniejsze musiałam na niego wpaść. Dosłownie! Natychmiast ruszyłam do ucieczki. Udało mi się wyminąć wyciągnięte ramię chłopaka (dzięki ci niski wzroście!), ale nie dałam rady przeskoczyć jego stopy i na pewno wyrżnęłabym na twarz gdyby nie złapał mnie w talii, a przynajmniej tam gdzie ona się zazwyczaj znajduje. Poczułam jak całe moje ciało robi się gorące i zanim spłonęłam ze wstydu chłopak zdążył przenieść dłonie na moje ramiona. Ściskał je stanowczo zbyt mocno.
- Puszczaj! - pisnęłam jak zawstydzona mysz.
- Jak obiecasz, że nie uciekniesz. - skinęłam głową. Castiel odsunął się na pół kroku i poczułam jak do rąk wraca krew. Zwalczyłam ochotę by rozmasować bolące miejsca.
- Streszczaj się. - burknęłam. Byłam wkurzona: na jego zachowanie i na swoją reakcję na jego dotyk. W dodatku w mojej głowie ciągle żyła historia Nataniela i jak niesprawiedliwie go wtedy ocenił.
- Przepraszamżebyłemdlaciebietakiwredny. - wykrztusił i odszedł szybko. Szczęka opadła mi tak bardzo, że niemal sięgnęła podłogi i dopiero po jakimś czasie ruszyłam się do sali.
Na przerwie poszłam na dziedziniec. Uznałam, że skoro Castiel wyraził w jakimś stopniu skruchę to da mi teraz spokój. Myliłam się. Czy naprawdę w tej szkole nie ma wiele więcej ładniejszych i mądrzejszych albo chociaż umiejących się wysłowić dziewczyn? Wspomnienia z poprzedniej takiej sytuacji kiepsko mnie nastawiły.
- Nawet nie wiem jak się nazywasz. - zagadnął. W ciąż nie byłam pewna czy mam do czynienia z milszym Casem czy jego złym sobowtórem więc starałam się być ostrożna.
- ...Mary. - nie pamięta mnie.
- Fajnie. Mnie na pewno znasz.
- Skąd ta pewność? - zmrużyłam oczy.
- Wszyscy mnie tu znają.
- Chyba z wredoty. - mruknęłam pod nosem.
- Słyszałem. I już mówiłem, nie chciałem być dla ciebie taki wredny. Po prostu jest w tobie coś...
- Irytującego? Wszyscy mi to mówią.
- Intrygującego. - te słowa zdziwiły mnie bardziej niż cokolwiek na świecie. Byłam przeciętna, od zawsze i na zawsze. Całkowicie przewidywalna. Jedyne co mogło we mnie intrygować to chyba niemożność normalnej rozmowy. Zawsze było pewne, że palnę coś bezmyślnie albo zwieję.
- Cassy! - odwróciliśmy się oboje. To była Rozalia.
- Kobieto trochę szacunku, masz mnie nie obrażać.
- Sorki. - zachichotała i spojrzała ponad jego ramieniem. - Cześć Mary.
- Hej. - odparłam.
- Znacie się?
- Jasne. A teraz chodź, przedstawię cię reszcie paczki. - chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę szkoły. Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?
***
Nie
mam nic przeciwko poznawaniu nowych ludzi, ale jak na każdą prawdziwą
szarą myszkę przystało - strasznie mnie to stresuje. Pocę się jak opos, a
mój mózg zamienia się w szarą bezkształtną breję. Chyba nikomu nie
sprawia specjalnej przyjemności ściskanie spoconych damskich dłoni, a to
niestety także jeden z aspektów poznawania mnie.
Nie
trzeba więc więcej zbędnych wyjaśnień czemu protestowałam i wykręcałam
się Rozalii ciągnącej mnie ku nieznanemu. Może nawet udałoby mi się
zwiać gdyby nie Castiel i jego pobłażliwe spojrzenia, jakby patrzył na
dziecko. A ja dzieckiem nie jestem. I zrobię wszystko co trzeba by mu to
udowodnić.
Postarałam się uspokoić i iść w miarę pewnym krokiem. Mimo wszystko musiałam ukradkiem wycierać dłonie o spodnie. Tego na szczęście chłopak nie zauważył bo wypominał by mi to przez całe liceum.
Postarałam się uspokoić i iść w miarę pewnym krokiem. Mimo wszystko musiałam ukradkiem wycierać dłonie o spodnie. Tego na szczęście chłopak nie zauważył bo wypominał by mi to przez całe liceum.
Już
z daleka ich zauważyłam. Wyróżniali się. Gdy dotarliśmy musiało się
zrobić jeszcze bardziej kolorowo. Oprócz moich kupiastych były tam rude
włosy dziewczyny, niebieskie wesołego chłopaka, czerwone Castiela, białe
Rozy, i czarne...MOJEGO BRATA?!
- A-andrzej?! - zapytałam osłupiała. I wtedy chłopak się odwrócił. Te same czarne włosy, blada cera i błękitne oczy. Ale miał też zdecydowanie nieandrzejowaty nos, usta i kształt szczęki.
- A-andrzej?! - zapytałam osłupiała. I wtedy chłopak się odwrócił. Te same czarne włosy, blada cera i błękitne oczy. Ale miał też zdecydowanie nieandrzejowaty nos, usta i kształt szczęki.
-
To są Iris, Alexy i Armin. A to Mary. - Roza wykonała zamaszysty gest
ręką prawie waląc mnie z liścia. - A i jest jeszcze Lys, kumpel
Castiela, ale gdzieś zniknął. Jak zwykle zresztą. Więc no... Nasze grono
składa się z 2 dziewczyn i 4 chłopaków chociaż powinnam powiedzieć z 3
chłopaków, bo Alexy się nie liczy. Jest gejem.
-
Właśnie dlatego powinienem się liczyć podwójnie, bo pomogę wam poznać
męski punkt widzenia bez obawy, że będę próbował was macać. - niemal
wbrew sobie się uśmiechnęłam. Wydawał się bardzo sympatyczny ale też
czułam się przy nim trochę niezręcznie. Nigdy nie spotkałam żadnego
geja. Inaczej ich sobie wyobrażałam. Alexy nie wyglądał jak wymuskany
chłopczyk o dziewczyńskich cechach tylko po prostu jak sympatyczny
facet. Zapewne gdyby Roza nie wspomniała o jego orientacji minęłoby
sporo czasu zanim bym się skapnęła.
Niedługo
potem zaczęli żartować i gadać, a ja stałam z boku i przysłuchiwałam im
się z uśmiechem. Nie czułam się na siłach włączyć do rozmowy. Po
pierwsze: byli starsi, po drugie: bałam się, że nie chcą ze mną gadać i
traktują jak natrętnego smarkacza, po trzecie: byłam po prostu sobą
świadomą wszystkich swoich wad. Usunęłam się więc na bok i słuchałam
nikomu nie narzucając swojej obecności. Po pewnym czasie zrobiło mi się
smutno, że nie mogę stać się częścią tej paczki ani stworzyć własnej
więc zwyczajnie odeszłam. Nie wydawało mi się by koś to zauważył.
- Hej! - krzyknęła Roza.
- Hej! - krzyknęła Roza.
Myślałam,
że chodzi jej o mnie, ale patrzyła w kierunku klatki schodowej.
Podążyłam za jej wzrokiem i zauważyłam chłopaka jakby wyjętego z XVIII
wieku - Lysandra. Zaintrygował mnie do tego stopnia, że byłam gotowa
zawrócić do grupy tylko po to by bliżej go poznać. Moje plany
pokrzyżowała pojawiająca się na horyzoncie postać Belli. To do niej
podeszłam.
- Gdzieś ty była? - zapytała podejrzliwie.
- Gdzieś ty była? - zapytała podejrzliwie.
Zrobiło
mi się niewypowiedzianie wstyd gdy zrozumiałam, że pod wpływem nowego
towarzystwa kompletnie zapomniałam o moich przyjaciółkach. Kłamać czy
nie?
- Na dziedzińcu. - odparłam po chwili wahania. Skrócona wersja prawdy.
- Na dziedzińcu. - odparłam po chwili wahania. Skrócona wersja prawdy.
Blondynka zmarszczyła brwi. Ledwo zdała, ale nie była głupia.
- Tak długo?
- Gadałam z Castielem. - dodałam szeptem.
-
Z TYM Castielem? TY? - gdy potaknęłam głową Belli opadła szczęka. Z
całej naszej 4 to jej najłatwiej szło w kontaktach damsko-męskich, ale
mimo to pogawędka z czerwonowłosym przerażała ją tak samo jak nas
wszystkie. - To wszystko wyjaśnia.
Na szczęście nie przyszło jej do głowy pytać o szczegóły.
Poszłyśmy
razem w stronę naszej sali. Cała nasza klasa już tam była. To tu
powinnam poszukać nowych przyjaciół. Clod podeszła i postanowiła mi
pomóc. Wskazała na Marcina i wyszeptała:
- Temu się podobasz...
Gdy
się przedstawialiśmy też odniosłam takie wrażenie, ale nie chciałam nic
mówić żeby nie wyjść na idiotkę. Podczas gdy ja urodą nie grzeszę
chociaż mój chłopak powinien być przystojny. Marcin nie był jakiś
strasznie brzydki, ale żaden z niego Apollo. Gdyby porównać go z takim
Castielem... Jego czarnymi oczami, długimi włosami, męskim zachrypniętym
głosem i intrygującym usposobieniem...
Dość! Dałam sobie mentalnego kopa w twarz. Castiel jest fajny ale nic poza tym.
Wracając do Marcina. Jeśli cokolwiek do niego czułam było to wyłącznie onieśmielenie.
Wracając do Marcina. Jeśli cokolwiek do niego czułam było to wyłącznie onieśmielenie.
- A on mi nie. - odparłam.
-
Jesteś niemożliwa. Ja bym bardzo chciała żeby ktoś się we mnie
zakochał. Nawet tamten. - wskazała na niskiego rudzielca który właśnie
bazgrał długopisem po piórniku. Jak w podstawówce. - No dobra, taka
zdesperowana nie jestem. - dodała po chwili.
- A ten wysoki?
- Aaaa... Tamten? To było do Belli.
Wyobraziłam ich sobie na randce i prawie wybuchnęłam śmiechem. Bella 151 cm i on 203 cm. Fajnie by wyglądali.
Gdy
rozbrzmiał dzwonek, do sali wszedł nauczyciel matematyki. Zaczął od
zwykłych odpytywanek. Szczęście mi sprzyjało. Nie poszłam. Lekcja była o
potęgach. Kto tego nie umie? Mogłam się więc odprężyć i zająć swoimi
sprawami. Nie zabrałam Zeszytu więc po prostu zapadłam w swój naturalny
stan zamyślenia. Obudziło mnie szturchanie Owcy.
- Idziesz do tablicy! - szeptała.
W mig rozwiązałam dany przykład i wróciłam na miejsce.
- Ładne. - powiedziała Owca i wskazała mój zeszyt.
Okazało się, że bezwiednie naszkicowałam wpatrzone we mnie czarne oczy.
***
Pytanie za 100 punktów: Dlaczego po wejściu do sali gimnastycznej zaczęłam się w myślach wydzierać jak opętana?
To
nie wygląd Zeusa tak mnie przeraził, nawet nie obecność chłopaków, ale
mały czarny koszyk z którego wyglądały piłki do piłki ręcznej. Gorzej
już być nie mogło. Owca raz na mnie spojrzała i już wiedziała o co
chodzi.
Najgorszy wróg Marii Gotte - ręczna.
Posłała
mi współczujące spojrzenie z drugiego końca sali. Według zarządzenia
Zeusa najlepsze koleżanki miały być jak najdalej od siebie by nie gadały
tylko skupiły się na ćwiczeniu.
-
Szybko sprawdzam listę i już zaczynamy. - kurde, pomyślałam, nie stracę
za dużo czasu gdy będzie sprawdzał listę. Wyrzucał z siebie nazwiska z
zabójczą prędkością.
- Jestem - niestety, skwitowałam w myślach.
-
Rozgrzewka! 10 minut biegu. Startujecie. - powiedział Zeus i nacisnął
jakiś guziczek w swoim zegarku. Chcąc nie chcąc musiałyśmy biedne robić
okrążenia. Po dwóch minutach już miałam dość, a po pięciu prawie
przestałam oddychać. Resztę czasu przeszłam marszem. Gdy czas minął
nauczyciel gwizdnął i podeszłyśmy do niego.
- Dziewczyny!!! Co to kurna miało być?! Jak mówię że macie biegać 10 minut to biegacie 10 minut! Jasne?!
Wszystkie nieco zszokowane potaknęłyśmy głowami.
- To wybierzcie składy i będziemy grać na zmianę z chłopakami.
Fajnie, tylko że nie umiemy grać. Żadnych ćwiczeń,teorii, nic? Popatrzyłyśmy po sobie niepewnie. A Zeus na nas niecierpliwie.
Wybrano mnie do składu mniej więcej w środku. Biedne dziewczyny nie wiedziały ba co się piszą.
Chłopaki
akurat mieli rozgrzewkę więc nie mogli zobaczyć jak w pięknym stylu
trafiam do bramki...mojej drużyny. Nawet Zeus strzelił facepalm'a. W
między czasie przepuściłam parę piłek i zepsułam ze dwie akcje,
normalka.
Gdy
nadeszła pora na chłopaków z westchnieniem ulgi usiadłam pod ścianą i
przyglądałam się ich grze. Marcin rzucił piłkę do bramki i spojrzał na
mnie jakby oczekiwał oklasków. Uśmiechnęłam się, a on odpowiedział mi
tak uszczęśliwioną miną że aż zrobiło mi się go żal. Przy następnym golu
miałyśmy z dziewczynami zaklaskać, ale straciłam orientację gdy
zerknęłam za okno. Starsze klasy miały zajęcia na bieżni. Dystans
najwyraźniej był długi bo wszyscy głośno dyszeli. Przyglądałam się
Natanielowi z blond włosami posklejanymi od potu, właśnie w trakcie
zdejmowania koszulki kiedy Bella szturchnęła mnie w ramię i powiadomiła
że nasza kolej na grę. Tym razem moje koleżanki z zespołu przezornie nie
podawały mi piłki. I dobrze bo taka broń w moich rękach może stać się
naprawdę groźna.
Parę
razy jeszcze wychodziłyśmy na boisko i graliśmy w tę przeklętą grę.
Chłopcy tak samo. Marcin okazał się być naprawdę świetnym graczem. Kiedy
robił akcje prawie za każdym razem trafiał do bramki. Życie jest niesprawiedliwe.
- Cześć, to ty jesteś najnowszą zdobyczą Rozalii?
Odwróciłam
gwałtownie głowę zahaczając włosami o guziki Lysandra. Od razu zabrałam
się za ich wyplątywanie, ale z marnym skutkiem. Tak strasznie trzęsły
mi się ręce!
- Mogę?
Natychmiast
zabrałam ręce i Lysander w wprawą wyciągnął moje włosy ze
swojego...hmm...płaszcza(?). Dopiero wtedy na niego spojrzałam.
Widziałam tylko oczy, jedno koloru żółtego, właściwie złotego, a drugie
zielone. Takie niesamowite, dziwne, piękne...
- Mam coś na twarzy? - zapytał rozbawiony.
- N-Nie. Przepraszam. - lekko się speszyłam.
- Nie szkodzi. Lysander. - powiedział i wyciągnął ku mnie dłoń.
"Wiem" chciałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język.
-
Tak, Rozalia mnie znalazła mniej więcej tydzień temu. - odpowiedziałam
na jego wcześniejsze pytanie. Chłopak parę razy zamrugał zbity z tropu,
ale zajarzył o co mi chodziło.
-
Gdzie mieszkasz? - zapytał po chwili. Czyżbym trafiła na mordercę z
siekierą? A może seryjnego gwałciciela? Bo kto normalny pyta dopiero
poznaną dziewczynę o jej adres? - Nie, nie zamierzam Cię zabijać. -
wyjaśnił z uśmiechem jakby czytał w moich myślach. - Postanowiłem tylko,
że mógłbym cię odprowadzić, jest już trochę ciemno.
Miał
rację, jak na wrzesień było okropnie. I chyba zbierało się na deszcz.
Jednak nie, nie mogłam się zgodzić. Ten postawny chłopak tak bardzo mnie
onieśmielał...
- To za daleko. Jadę autobusem. - powiedziałam wgapiając się w ręce.
-
W porządku, pewnie zobaczymy się też jutro w szkole prawda? - skinęłam
głową i obserwowałam jak odchodzi. Wzięłam kilka głębokich wdechów. W
obecności chłopaków zawsze brakuje mi powietrza.
Po powrocie do domu brat podejrzanie się na mnie gapił.
- Co? - burknęłam i poszłam do siebie na górę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz