poniedziałek, 6 lipca 2015

"Nie czytaj tego xD" Rozdział 4

Cholera, cholera, cholera.
- Nic ci do tego. - powiedziałam, sama zaskoczona swoim spokojem. W środku wrzeszczałam jak mała dziewczynka. Nie mógł powiedzieć rodzicom.
- A właśnie, że tak...
- Nie! Nie jesteś moim ojcem i nie masz prawa prawić mi kazań! A teraz wyjdź, chcę zostać sama.
- Musisz zrozumieć, że...
- Nic nie muszę! - wściekle zmrużyłam oczy. Panika przerodziła się w złość. Przyparta do muru zaczynałam się miotać, byłam taka odkąd pamiętam, a Andrzej doskonale o tym wiedział.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W takich chwilach wkurzał mnie najbardziej. Mój genialny brat, przykładny uczeń i wzór wszelkich cnót...myślał, że może pouczać wszystkich na około?!
Był zmęczony, doskonale było to po nim widać. Chyba tylko dlatego dał za wygraną.
- Jak sobie chcesz. - burknął i wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi.
Odetchnęłam z ulgą i opadłam plecami na łóżko. Miałam spokój - przynajmniej na razie.

***

Jestem tym typem człowieka, który może umrzeć z głodu tylko dlatego, że nie chce mu się wstać z łóżka. Dlatego też poranne spacery z Bernie'm były dla mnie prawdziwym wrzodem na tyłku. Musiałam wstać te 15 minut wcześniej co odbijało się na wyglądzie worów pod moimi oczami powiększając je niemalże dwukrotnie. Ciężko było mi wywlec się z łóżka, a tym bardziej na chłodne, październikowe powietrze, ale kiedy już to zrobiłam czerpałam ze spacerów ogromną przyjemność. Chciałam mieć psa odkąd sięgam pamięcią i Bernie był jak spełnienie marzeń. Cały czas jednak pozostawał niepokój, bo tak jak obiecałam mamie, w okolicach parku i internecie zamieściłam ogłoszenia o tym, że go znalazłam. Na razie nikt się nie zgłaszał, ale to dopiero tydzień.
Tydzień zadziwiająco spokojnych stosunków z moim starszym znajomym - Castielem. Zachowywał się jakby nic nigdy się nie wydarzyło i tylko od czasu do czasu na korytarzu zaszczycał mnie przelotnym spojrzeniem i delikatnym grymasem ust. Nie chciałam się narzucać...dostawałam chwilowego zawału, a on szedł dalej. I wszystko wracało do normy.
Dopiero w 10 dni od pamiętnych wagarów kiedy to nic niepodejrzewająca dyskutowałam z Bellą, zauważyłam go na drugim końcu korytarza. Mogłoby się wydawać, że czegoś się nauczyłam, ale nie. Wciąż mnie intrygował. 
Odwróciłam się tak by móc śledzić go wzrokiem przez cały czas opierając się plecami o ścianę. Obok mnie Bella wciąż coś mówiła o wyjściu do centrum po szkole, ale ja skoncentrowałam się tylko na zmyśle wzroku.
Castiel wrzucił coś do szafki, zatrzasnął ją i zaczął iść w naszą stronę. Natychmiast skierowałam wzrok na coś innego. Starałam się utrzymać neutralną minę i zaczekać aż przejdzie. Gdy wydało mi się, że minęło tyle czasu, że powinien być już daleko z powrotem spojrzałam przed siebie. Zazwyczaj działało. Nie tym razem.
Stał tam.
Blisko, na wyciągnięcie ręki. Więc dlaczego wydawał się taki daleki i nieosiągalny?
- Bardzo się starasz mnie nie widzieć. - uśmiechnął się kpiąco, błyskając ostrymi zębami.
Nie miałam pojęcia co na to odpowiedzieć. "Masz rację"? Otworzyłam tylko i zamknęłam usta, wyglądając przy tym zapewne jak przygłupia ryba. Castiel zdawał się nie zauważyć. Tylko patrzył. Lustrował moją twarz tak długo i z taką poważną miną, że prawie się zarumieniłam.
- Nadal masz tego psa?
Pokiwałam głową niezdolna do wydobycia z siebie dźwięku innego niż mysi pisk.
- Radziłbym  ci... - powiedział i powoli, jakby nie chcąc mnie przestraszyć wyciągnął rękę. - Trochę się wyspać. - delikatnie, tak, że prawie tego nie poczułam, pogładził mnie palcem pod oczami.
Wstrzymałam oddech, zamarłam.
Castiel szybko zabrał rękę i odchodząc odwrócił się jeszcze na chwilę.
- Bo wyglądasz jak zombie. - zarechotał złośliwie i zniknął za załomem korytarza.
Wypuściłam z płuc całe powietrze. Dobrze, ściano, że mnie wspierasz. Bez ciebie już dawno leżałabym bez życia na szkolnej podłodze.
Potrzebowałam jeszcze krótkiej chwili żeby uspokoić galopujące serce i mogłam wrócić do świata żywych. Rany, czym ja się tak przejmuję, przecież on tylko się ze mnie nabijał. Na-bi-jał. Ale to było takie niespodziewane, takie ciepłe, miękkie i...
Stop!
Nabijał się. Tylko i wyłącznie chciał mnie wyśmiać. Tyle.
- Co to miało być?
- Hę? - odwróciłam się gwałtownie w prawo, skąd dobiegał dźwięk.
Bella. Bella?!
O. Mój. Boże. Ona tu była przez cały czas! Wszystko widziała! Była świadkiem jednego z bardziej upokarzających wydarzeń w moim życiu. Chcę umrzeć. Tu i teraz. Jestem gotowa. Piorun, zawał, cokolwiek!
- Mary, czy ja o czymś nie wiem?
- Bo widzisz, ja...
- Umawiasz się z nim?
- CO?! - wykrzyknęłam zwracając na nas uwagę połowy korytarza i wybuchnęłam histerycznym śmiechem. - Ja...i...hahahahahahahahahahahaha, o boże, serio? Hahahahahahahah...
- Tak to wyglądało. - blondynka wyglądała na urażoną. - To o co chodzi?
- Moje relacje z tą małpą są...dosyć specyficzne.
- Teraz nazywasz go małpą, a chwilę wcześniej prawie się rozpływałaś. - zauważyła.
Prychnęłam zawstydzona.
- Wcale nie. - nawet sama sobie nie uwierzyłam.
Zadzwonił dzwonek więc czym prędzej ruszyłam do klasy, z ulgą akceptując tę wymówkę.
- Nie wywiniesz się! - krzyknęła za mną Bella i podbiegła kawałek by do mnie dołączyć.
Ma rację. Pora ją wtajemniczyć.
***
- Niesamowite! Gdzie się podziała ta strachliwa szara myszka? - zapytała Bella gdy opuszczałyśmy budynek szkoły po ostatniej lekcji.
- Tu. - wskazałam na swoją twarz. - I jest przerażona tym co wyprawia. 
Bella zachichotała.
- A dziewczyny wiedzą?
- Nie. To zbyt zawstydzające by o tym mówić.
- Przecież my cię nie wyśmiejemy! Trochę zaufania. - wydęła zabawnie wargi.
- Dobra, już dobra. - uległość dała o sobie znać. Poza tym gdzieś w głębi serca naprawdę chciałam im o wszystkim opowiedzieć i chyba tylko potrzebowałam zewnętrznego bodźca.
- To do zobaczenia jutro! - krzyknęła i pobiegła do nadjeżdżającego autobusu.
Zostałam sama.
Tego dnia nie było Owcy, a Clod poszła na rehabilitację więc byłam skazana na samotny powrót do domu co w sumie aż tak mi nie przeszkadzało. Lubiłam być sama. Weekendy też zazwyczaj spędzałam u siebie, a nie spotykając się ze znajomymi. Niektórzy powiedzieliby, że jestem aspołeczna. Może to i prawda...
Po paru minutach czekania na przystanku zorientowałam się, że nie mam plecaka.
- Skleroza... - burknęłam do siebie pod nosem, zawracając do szkoły. 
Niebo było ciemne i zasnute chmurami. Mam nadzieję, że zdążę przed deszczem, bo nie byłabym sobą gdybym nie zapomniała z domu parasolki.
Zanim zorientowałam się gdzie zostawiłam cholerny plecak minęło 15 minut i jak można było przypuszczać moje szczęście postanowiło się objawić.
Tak, już padało.
I to jak! Deszcz nie był gęsty, ale krople duże i szybkie. Długa aleja prowadząca do głównego wejścia do szkoły mimo, że z dwóch stron obsadzona drzewami była wystawiona na działanie wody. Mogłabym przeczekać, ale...nie, nie chce mi się, muszę wyprowadzić Berniego i umyć łazienkę.
Zebrałam się w sobie i wyszłam na deszcz. Starałam się biec równym truchtem, ale już po parunastu metrach zaczęłam ciężko oddychać. Woda spływała mi po twarzy i moczyła ubranie, musiałam utrzymać tempo. Zimno, zimno, zimno. W pewnym momencie usłyszałam zbliżające się od tyłu kroki. Ktoś biegł.
Super, tylko gwałciciela brakowało.
Kilka sekund i...
Deszcz ustał.
Znaczy - nie, padało, ale już nie na mnie.
Zdziwiona zerknęłam w górę - parasol.
Spojrzałam za siebie - Lysander.
- Uważaj, bo się przeziębisz. - upomniał mnie z delikatnym uśmiechem. - Dziewczyny powinny dbać o zdrowie.
- Ja...dzięki. - wyszeptałam.
- W porządku. - odpowiedział i zapadła niezręczna cisza. Słyszałam, że jest małomówny, ale ja chyba jeszcze bardziej. Zawsze ważyłam słowa w obawie, że palnę coś głupiego, ale i tak niewiele to dawało.
Lysander otarł się o mnie ramieniem. Przez mokrą koszulkę robiło to większe wrażenie niż zazwyczaj.
Drgnęłam zaskoczona.
 - Wybacz. - powiedział. - Moknie mi ramię.
Tym jednym, prostym zdaniem obudził poczucie winy. I tak oto poświęcając swój komfort psychiczny przytuliłam się do niego bokiem, tak by on także zmieścił się pod parasolem. Bałam się, że spłonę z zażenowania, ale to tylko parę metrów.
Kilka bardzo długich metrów.
W zasadzie to jeszcze nigdy droga ze szkoły nie była tak długa i...przyjemna.
To miłe. Czuć oparcie, ciepło wysokiego faceta. Uprzejmego faceta. Z drugiej strony jednak skręcałam się z wysiłku by nie odskoczyć na bezpieczną odległość. Chodziło o niego i o to jak on to odbierał, o to się martwiłam, czy nie jestem dla niego wrzodem na tyłku, durną małolatą, którą trzeba było się zając z litości. Czy przyzwoitości, bo przecież był dżentelmenem. 
Gdy dotarliśmy na przystanek i weszliśmy pod dach odeszłam od Lysandra na 2 metry. Strzepywał parasol z wody, a z jego twarzy powoli schodził delikatny rumieniec.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba nie było tak źle.
Chłopak zerknął na mnie i zacmokał z dezaprobatą po czym zaczął grzebać w swojej torbie.
Co? O, co mu chodziło? Może...
Dotarło do mnie jak żałośnie musiałam wyglądać cała mokra, z włosami poprzyklejanymi do głowy. Jęknęłam cicho. Gdyby był tu Castiel z pewnością uznałby, że przypominam topielca. Ja sama tak uważałam!
Czym prędzej zabrałam się za poprawianie mokrych włosów, ale w połowie zrezygnowałam. To nic nie da.
- Masz, wytrzyj się.
Niebieska tkanina przecięła powietrze i wylądowała na mojej głowie przysłaniając mi pole widzenia. Uniosłam ją dwoma palcami  i zerknęłam pytająco na Lysandra.
- Koszulka na WF?
- Nie martw się, nieużywana.
Uspokojona zaczęłam wycierać włosy.
- Więcej niż raz.
Jęknęłam i zerwałam ją z głowy.
Lysander się śmiał. Głośno i szeroko, ze mnie. To takie...niepodobne do niego.
Przez chwilę po prostu się gapiłam, ale po paru sekundach sama zaczęłam chichotać. Nie wiadomo z czego, to tylko jego dobry humor był tak zaraźliwy. 
Chłopak umilkł i przeczesał włosy palcami. Wyglądało to jak z jakiegoś filmu, przymknął oczy, a błyszczące krople spłynęły po jego palcach i rozpyliły się w powietrzu. Parę spadło na mnie. Taki piękny...nawet nie tyle przystojny co właśnie piękny. Majestatyczny i taki...no nie wiem...dobry? Tak, to było to. Wyglądał jak anioł z jakiegoś obrazu. Promieniujący dobrocią obrońca słabych, zwycięzca nieprawych, wyciągający dłoń chcąc zabrać cię do innego miejsca, lepszego miejsca, tam gdzie wreszcie będziesz szczęśliwy.
- Mary?
Zamrugałam wracając na ziemię.
- C-co? Co?
- Mogę? - pokazał swoją bluzkę.
- Jasne, proszę. - rzuciłam mu materiał i pod pozorem poprawiania włosów schowałam twarz za dłonią. Co za wstyd! A pomyślał by kto, że starszy brat zahartuje mnie na męskie towarzystwo.
Lysander schował ręcznik z koszulki z powrotem do torby i znowu się do mnie odwrócił.
- Jak tam twój pies? - zapytał.
Zamiast, jak normalna osoba, odpowiedzieć na to przecież zwyczajne pytanie zaczęłam snuć teorie spiskowe i zastanawiać się skąd on to wiedział. Bo przecież...
- Castiel ci powiedział?
- Uh...tak. - odparł zbity z tropu i jakby trochę zakłopotany. 
- Przyjaźnicie się, prawda? 
- Tak...
Wbiłam wzrok w swoje dłonie i postanowiłam otworzyć się przed tym dobrym i uprzejmym chłopakiem.
- Jaki on jest?
- Hm? - zmarszczył brwi.
- Bo widzisz... Ja nie mogę się zdecydować czy jest dobry czy zły. Raz bywa wredny i złośliwy, innym razem jest zabawny i miły... Co mam o nim myśleć? - w końcu odważyłam się zerknąć na Lysandra spod osłony włosów.
Opierał głowę o splecione dłonie, miał zamyślony wzrok. Znowu przypominał mi obraz jakiegoś dawnego mistrza. Taki wyraz twarzy mieli wielcy filozofowie na portretach, naturalnie więc spodziewałam się mądrej odpowiedzi, która rozjaśni mi pogląd na Castiela.
- Myślę, że musisz to stwierdzić sama.
Au. Właśnie zabiłeś moje marzenia.
- Poza tym nic w życiu nie jest czarno-białe. - nagle się uśmiechnął. - Może rzeczywiście oprócz Castiela. On jest tym typem osobowości, który można tylko kochać lub nienawidzić. I nic pomiędzy. To czy tobie pasuje...to indywidualna kwestia.
- Ale ty jakoś się z nim dogadujesz... 
- Mamy wspólne tematy. - chłopak wzruszył ramionami.
"Jakie?" chciałam zapytać, ale nadjechał mój autobus więc tylko uniosłam rękę i powiedziałam:
- Pa.
Gdy odjeżdżałam zerknęłam jeszcze na Lysandra. Patrzył przed siebie z melancholijnym uśmiechem.

 ***
- Bernie!
Futrzasta kula wyskoczyła na mnie zza otwartych drzwi. Przebiegał mi między nogami, skakał i cicho popiskiwał w wyrazie radości. Kucnęłam i zaczęłam drapać go za uszami. Pies usiadł i przekrzywił głowę, teraz poruszał się już tylko jego ogon.
- Też tęskniłam, skarbie. - zaszczebiotałam i wstałam z kolan. Chciałam tylko zostawić plecak i go wyprowadzić.
Nie dostałam takiej szansy.
- Co tak długo? - krzyknęła mama z salonu.
- Musiałam się wracać po notatki.
Nie przyznam się, że zostawiłam cały plecak, zwątpiłaby w resztki mojej orientacji w czasoprzestrzeni.
- To szybko wychodź z psem i siadaj do lekcji.
Zacisnęłam zęby. Wiem co mam zrobić! Czy ona naprawdę ma mnie za taką idiotkę czy po prostu lubi rozkazywać? Najchętniej to bym usiadła przed telewizorem tylko żeby jej udowodnić, że mam własne zdanie i, że to ja o sobie decyduję. Tylko po co?
Chwyciłam smycz i zabrałam Berniego. Spacery z nim zawsze dawały mi nową siłę i pozwalały się wyciszyć. Teraz tego potrzebowałam. Po rozmowie z Lysandrem moje nerwy były rozchwiane. Jednak, mimo wszystko w jego towarzystwie czułam się dużo swobodniej niż z Castielem. On był...spokojniejszy, stały, małomówny, wiedziałam czego się spodziewać, wiedziałam co powie. Był podobny do mnie. Ta myśl przyszła z zaskoczeniem, do tego stopnia, że aż przystanęłam zatrzymując Berniego. Spojrzał na mnie zdziwionymi psimi oczami.
Lysander był podobny do mnie.  
____________________________________________
Wróciłam po przerwie :) Dłuuuuuuuuuuugiej przerwie. Nie wiem czy ktoś tu jeszcze zagląda i to czyta. Jeśli tak to podziwiam xD Nie wiem czy będę jeszcze pisać, zwyczajnie nie daję rady. Na czas wakacji na pewno coś jeszcze wstawię, ale nie wiem czy uda mi się wszystko pogodzić w roku szkolnym. Czas pokaże.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Przepadłam :/

Ok, wiem nie udzielam się.
Nie mam czasu.
Ani weny.
"Na wolności..." już zawiesiłam, a co do historii Mary...pisze mi się ciężko. Pewnie jakieś rozdziały będą, ale raczej krótsze i trochę rzadziej.
~Koniec ogłoszeń~